Klasyk klasyków
d a n e w y j a z d u
262.09 km
0.00 km teren
15:09 h
Pr.śr.:17.30 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3500 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Zdjęcia: https://photos.app.goo.gl/aYLReextU8cScczM9
Po pełnej wrażeń trasie odpoczywałem trzy dni. Poza
pokiereszowanymi kołami nie stwierdziłem żadnych poważniejszych usterek, ramy
czy widelca. Dopompowałem tylko i podcentrowałem koła. Z wgnieceniem i płaskim
10cm miejscem na tylnej obręczy rzecz jasna nic się nie zrobi, to jest temat do
ogarnięcia w Krakowie. Ale opona siedzi a bicie jest ledwo wyczuwalne, da się
jeździć. Postawiłem więc jeszcze jakąś średnią traskę pyknąć. ~250km pętelka
wokół Tatr wydaje się być w sam raz :) W zeszłym roku zrobiłem ją z Krakowa,
więc nie robi ona na mnie wrażenia ;) Potem okaże się jednak że wcale tak lekko
nie było… Znów pojadę zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Nie wiem dlaczego, tak
po prostu. Albo wiem – po to aby po drodze mieć niemal 50km zjazd, a nie niemal
50km podjazd ;) (na wykresie obok mapki widać ocb).
Wyjechałem chwilę przed świtem, po normalnie przespanej
nocy. Jest to fakt zasługujący na podkreślenie. Właśnie tu, w czasie majówki
skończyłem z dziwnymi wyjazdami o północy po 1-3h godz. snu. A czasem i bez
snu. Bardziej ludzkie pory wyjazdu przełożą się potem na o wiele lepszą
tolerancję na długotrwałą jazdę – mniej energetyków, mniej halucynacji, mniej
1-3sek przyśnięć w czasie jazdy, mniej innych skutków ubocznych i ogólnie o
wiele przyjemniejszą, efektywniejszą, i bezpieczniejszą jazdę. Staczam się do
centrum Rabki, po czym zaczynam wtaczać się na szczyt Piątkowej łagodnymi serpentynami Zakopianki. Zaczyna widnieć, ale wstający dzień nie zapowiada się
pogodnie. Całe niebo spowite jest szarą-burą kotarą kłębiących się chmur. Padać
na szczęście nie pada. Po szybkim zjeździe wpadam do centrum New Targu w
poszukiwaniu jakiegoś sklepu. Decyzja o tej trasie była spontaniczna i nie
kupiłem nic wcześniej. Jest! Dochodzi 6ta i właśnie otwierają Lewiatana, jestem
pierwszym klientem. Oprócz różnych, stałych i płynnych form słodkości zanabywam
także dwa pasztety – mały i duży. Z New Targu wiadomo, na Jurgów. Płaska z
początku (kotlina Nowotarska) i niezbyt fascynująca droga ciekawsza staję się
gdy zbliżam się do Tatr. Zaczyna się kończący kawał za granicą podjazd na ponad
1000m, nienazwaną słowacką przełęcz. Na granicy melduję się chwilę po 8mej. Wita
mnie taki jak zawsze, niesamowity widok trzech, tworzących taką jakby koronę,
niemal 2000m szczytów :) Zaraz wypogadza się i zjazd przez Zdżar już w
promieniach powoli ogrzewającego rześki poranek Słońca. Przed Spiską Belą
odbijam w prawo, w „Tatrzańską Obwodnicę” (to jak tak ją sobie nazywam. W
każdym razie droga nr 537 to jest). W Wysokich Tatrach (miejscowość) wciągam kanapki,
posmarowane wzmiankowanym pasztetem – nawet nóż wziąłem z domu. I powoli,
kilometr za kilometrem wspinam się pod Szczyrbskie Pleso – najwyższy punkt
trasy (~1350m). Załapuję się nawet na akcję gaszenia pożaru lasów w Tatrach, o
którym trąbią w TV i Internetach. Śmigłowce, i to całkiem spore jak oko laika,
wojskowe(?) kursują w te i we wte. Wodę która pobierają gdzieś w dolinie
transportują w podczepionych na linach pomarańczowych „bańkach” i spuszczają
nad lasem, wysoko w górach. Kto jechał ten wie jak bardzo widokowa jest ta
droga. Po prawej tonąca w resztkach chmur ściana 2500m szczytów, po lewej
kotlina i ileś tam km dalej druga, 2000m ściana Niżnych Tatr. W Szczyrbskim
jestem po 13tej. Dociągam do położonego trochę wyżej kurortu i z pół godziny
przeznaczam na odpoczynek. Fotki na tle jeziora oczywiście zabraknąć nie mogło
:) Odpoczynek kontynuuję na wspomnianym zjeździe do Liptowskiego Hradoka. Praktycznie
przez 50km droga raz mniej, raz bardziej, ale opada. Historia lubi się powtarzać
– dokładnie w tym samym miejscu co podczas zeszłorocznej pętli dostrzegam
nadciągające znad północy chmury. Idealnie w tym samym obniżeniu między
tatrzańskimi szczytami. Jeszcze trochę czasu jest, więc chwilę przysiadam nad
krystalicznie czystą rzeką. I kontynuuję zjazd. Prybylina. Tak chyba nazywa się
miejscowość, gdzie dopadają mnie pierwsze krople deszczu. To już całkiem na
dole. Myślę czy nie schować się tu pod wiatą, bo akurat jest. Eee. Nein!
Kawałek jeszcze pociągnę. A nuż przejdzie bokiem :) Kolejna wiata. Na chwilę
się schowałem. Ale nie pada jeszcze mocno, da się jechać. A burza zawsze może
przejść bokiem. Vavrisovo. W końcu mnie dopada. Nie burza właściwie, bo grzmi
gdzieś dalej, tu tylko leje. Siedzę pod wiatą, i czekam. Czekam i czekam, nie pamiętam
ile, ale długo. A dalej kapie. Gdy woda w cebrze zaczyna się kończyć, i kapie
słabiej, ruszam dalej. Może to utknęło tutaj, i żeby przestało kapać trzeba
spod tego wyjechać? Ubranko p/deszcz z Deca daje radę, jestem względnie suchy. W Hradoku ciągle pada. Nie ma co stać, dalej trzeba próbować spod tego wyjechać.
Pełnymi wody koleinami toczę się do Mikulaszu. Kawałek przed miastem przestaje.
Woda nie tylko nie spada z góry, ale nie ma jej w ogóle na ziemi. Czyli tu to
zjawisko w ogóle nie sięgło. Trochę posiedziałem w mieście czekając aż pogoda
na pewno się ustabilizuje. Ale ona nie chce. Na północy, nad górami przez które
będę musiał się przebić Kwaczańską Przełęczą ciągle granatowo. Nic, jadę dalej,
zobaczy się. Mijając kompleks Tatralandii wyjeżdżam z zurbanizowanego terenu, i
kieruję się w dzikie ostępy Gór Choczańskich. Zanim wjadę w wijącą się w lesie
serpentynami część podjazdu, podziwiam panoramę Liptowskiej Mary, z żółtymi
łanami rzepaku przed, i ścianą Niżnych Tatr za nią. Zaczyna się właściwa cześć
wspinaczki. Bardzo śmiało poprowadzona szosa, efektownie wcina się w zbocza
otaczających gór, konsekwentnie i nieprzerwanie nabierając wysokości. W
międzyczasie chmury się przerzedzają, zachód Słońca jest już pogodny. Za
wyjątkiem południowej strony świata – tym razem kotłuje się nad Niżnymi Tatrami. Ale tym się nie martwię, bo to hen daleko, nad sercem Słowacji. Tam
gdzie jadę, ku granicy, jest OK. Zjazd z przełęczy już w narastających
ciemnościach. W Zubercu półmrok, w Podbieli noc. Ostatnia prosta, Twardoszyn,
Trzciana, i granica. Końcówka jednak, ostatnie kilkadziesiąt km zmęczyło mnie
jednak bardziej niż ostatnio, jak z Bańskiej wracałem. Końcowe 50km do Rabki to
jeden wielki kryzys, to samo co ostatnio, drzemki, energetyki, tylko że w
większej ilości. Na kwaterę znów doczołgałem się w środku nocy, budząc
gospodarzy. Nie lubię takich sytuacji, gdy ktoś z powodu mojego dziwnego hobby
musi w nocy zrywać się z łóżka.
Nie wiem czym to spowodowane było, ale cały następny dzień
przechorowałem. Z gorączką i dreszczami, na zmianę leżałem, spałem, siedziałem
na łóżku. Skończyło mi się jedzenie ale nie miałem siły jechać 3km do sklepu.
Do gospodarzy (piętro niżej, ze 20 schodów) też nie miałem siły iść. Zjadłem
resztkę chipsów, piętkę chleba i słoik dżemu. Ale grunt że wycieczka się udała
:)
5l (w tym 1,25l energetyka)
3 banany, kilka kanapek z pasztetem, 3 x delicje, 1 x energy bar i 5 słowackich wafelków
Zdobyte szczyty:
Piątkowa 715
Obidowa 865
Zdiarskie Sedlo (Sedlo pod Prislopom) 1081
Kvacianske sedlo 1070
Vysne Hutianske sedlo 950
Przeł. Spytkowicka 709
Łysa Góra 549
Kategoria ^ UP 3500-3999m, > km 250-299, Rabka 2018