Pidzej prowadzi tutaj blog rowerowy

Droga jest celem

Klasyk klasyków

d a n e w y j a z d u 262.09 km 0.00 km teren 15:09 h Pr.śr.:17.30 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:3500 m Kalorie: kcal Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Piątek, 4 maja 2018 | dodano: 06.05.2018





Zdjęcia: https://photos.app.goo.gl/aYLReextU8cScczM9

Po pełnej wrażeń trasie odpoczywałem trzy dni. Poza pokiereszowanymi kołami nie stwierdziłem żadnych poważniejszych usterek, ramy czy widelca. Dopompowałem tylko i podcentrowałem koła. Z wgnieceniem i płaskim 10cm miejscem na tylnej obręczy rzecz jasna nic się nie zrobi, to jest temat do ogarnięcia w Krakowie. Ale opona siedzi a bicie jest ledwo wyczuwalne, da się jeździć. Postawiłem więc jeszcze jakąś średnią traskę pyknąć. ~250km pętelka wokół Tatr wydaje się być w sam raz :) W zeszłym roku zrobiłem ją z Krakowa, więc nie robi ona na mnie wrażenia ;) Potem okaże się jednak że wcale tak lekko nie było… Znów pojadę zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Nie wiem dlaczego, tak po prostu. Albo wiem – po to aby po drodze mieć niemal 50km zjazd, a nie niemal 50km podjazd ;) (na wykresie obok mapki widać ocb).

Wyjechałem chwilę przed świtem, po normalnie przespanej nocy. Jest to fakt zasługujący na podkreślenie. Właśnie tu, w czasie majówki skończyłem z dziwnymi wyjazdami o północy po 1-3h godz. snu. A czasem i bez snu. Bardziej ludzkie pory wyjazdu przełożą się potem na o wiele lepszą tolerancję na długotrwałą jazdę – mniej energetyków, mniej halucynacji, mniej 1-3sek przyśnięć w czasie jazdy, mniej innych skutków ubocznych i ogólnie o wiele przyjemniejszą, efektywniejszą, i bezpieczniejszą jazdę. Staczam się do centrum Rabki, po czym zaczynam wtaczać się na szczyt Piątkowej łagodnymi serpentynami Zakopianki. Zaczyna widnieć, ale wstający dzień nie zapowiada się pogodnie. Całe niebo spowite jest szarą-burą kotarą kłębiących się chmur. Padać na szczęście nie pada. Po szybkim zjeździe wpadam do centrum New Targu w poszukiwaniu jakiegoś sklepu. Decyzja o tej trasie była spontaniczna i nie kupiłem nic wcześniej. Jest! Dochodzi 6ta i właśnie otwierają Lewiatana, jestem pierwszym klientem. Oprócz różnych, stałych i płynnych form słodkości zanabywam także dwa pasztety – mały i duży. Z New Targu wiadomo, na Jurgów. Płaska z początku (kotlina Nowotarska) i niezbyt fascynująca droga ciekawsza staję się gdy zbliżam się do Tatr. Zaczyna się kończący kawał za granicą podjazd na ponad 1000m, nienazwaną słowacką przełęcz. Na granicy melduję się chwilę po 8mej. Wita mnie taki jak zawsze, niesamowity widok trzech, tworzących taką jakby koronę, niemal 2000m szczytów :) Zaraz wypogadza się i zjazd przez Zdżar już w promieniach powoli ogrzewającego rześki poranek Słońca. Przed Spiską Belą odbijam w prawo, w „Tatrzańską Obwodnicę” (to jak tak ją sobie nazywam. W każdym razie droga nr 537 to jest). W Wysokich Tatrach (miejscowość) wciągam kanapki, posmarowane wzmiankowanym pasztetem – nawet nóż wziąłem z domu. I powoli, kilometr za kilometrem wspinam się pod Szczyrbskie Pleso – najwyższy punkt trasy (~1350m). Załapuję się nawet na akcję gaszenia pożaru lasów w Tatrach, o którym trąbią w TV i Internetach. Śmigłowce, i to całkiem spore jak oko laika, wojskowe(?) kursują w te i we wte. Wodę która pobierają gdzieś w dolinie transportują w podczepionych na linach pomarańczowych „bańkach” i spuszczają nad lasem, wysoko w górach. Kto jechał ten wie jak bardzo widokowa jest ta droga. Po prawej tonąca w resztkach chmur ściana 2500m szczytów, po lewej kotlina i ileś tam km dalej druga, 2000m ściana Niżnych Tatr. W Szczyrbskim jestem po 13tej. Dociągam do położonego trochę wyżej kurortu i z pół godziny przeznaczam na odpoczynek. Fotki na tle jeziora oczywiście zabraknąć nie mogło :) Odpoczynek kontynuuję na wspomnianym zjeździe do Liptowskiego Hradoka. Praktycznie przez 50km droga raz mniej, raz bardziej, ale opada. Historia lubi się powtarzać – dokładnie w tym samym miejscu co podczas zeszłorocznej pętli dostrzegam nadciągające znad północy chmury. Idealnie w tym samym obniżeniu między tatrzańskimi szczytami. Jeszcze trochę czasu jest, więc chwilę przysiadam nad krystalicznie czystą rzeką. I kontynuuję zjazd. Prybylina. Tak chyba nazywa się miejscowość, gdzie dopadają mnie pierwsze krople deszczu. To już całkiem na dole. Myślę czy nie schować się tu pod wiatą, bo akurat jest. Eee. Nein! Kawałek jeszcze pociągnę. A nuż przejdzie bokiem :) Kolejna wiata. Na chwilę się schowałem. Ale nie pada jeszcze mocno, da się jechać. A burza zawsze może przejść bokiem. Vavrisovo. W końcu mnie dopada. Nie burza właściwie, bo grzmi gdzieś dalej, tu tylko leje. Siedzę pod wiatą, i czekam. Czekam i czekam, nie pamiętam ile, ale długo. A dalej kapie. Gdy woda w cebrze zaczyna się kończyć, i kapie słabiej, ruszam dalej. Może to utknęło tutaj, i żeby przestało kapać trzeba spod tego wyjechać? Ubranko p/deszcz z Deca daje radę, jestem względnie suchy. W Hradoku ciągle pada. Nie ma co stać, dalej trzeba próbować spod tego wyjechać. Pełnymi wody koleinami toczę się do Mikulaszu. Kawałek przed miastem przestaje. Woda nie tylko nie spada z góry, ale nie ma jej w ogóle na ziemi. Czyli tu to zjawisko w ogóle nie sięgło. Trochę posiedziałem w mieście czekając aż pogoda na pewno się ustabilizuje. Ale ona nie chce. Na północy, nad górami przez które będę musiał się przebić Kwaczańską Przełęczą ciągle granatowo. Nic, jadę dalej, zobaczy się. Mijając kompleks Tatralandii wyjeżdżam z zurbanizowanego terenu, i kieruję się w dzikie ostępy Gór Choczańskich. Zanim wjadę w wijącą się w lesie serpentynami część podjazdu, podziwiam panoramę Liptowskiej Mary, z żółtymi łanami rzepaku przed, i ścianą Niżnych Tatr za nią. Zaczyna się właściwa cześć wspinaczki. Bardzo śmiało poprowadzona szosa, efektownie wcina się w zbocza otaczających gór, konsekwentnie i nieprzerwanie nabierając wysokości. W międzyczasie chmury się przerzedzają, zachód Słońca jest już pogodny. Za wyjątkiem południowej strony świata – tym razem kotłuje się nad Niżnymi Tatrami. Ale tym się nie martwię, bo to hen daleko, nad sercem Słowacji. Tam gdzie jadę, ku granicy, jest OK. Zjazd z przełęczy już w narastających ciemnościach. W Zubercu półmrok, w Podbieli noc. Ostatnia prosta, Twardoszyn, Trzciana, i granica. Końcówka jednak, ostatnie kilkadziesiąt km zmęczyło mnie jednak bardziej niż ostatnio, jak z Bańskiej wracałem. Końcowe 50km do Rabki to jeden wielki kryzys, to samo co ostatnio, drzemki, energetyki, tylko że w większej ilości. Na kwaterę znów doczołgałem się w środku nocy, budząc gospodarzy. Nie lubię takich sytuacji, gdy ktoś z powodu mojego dziwnego hobby musi w nocy zrywać się z łóżka.

Nie wiem czym to spowodowane było, ale cały następny dzień przechorowałem. Z gorączką i dreszczami, na zmianę leżałem, spałem, siedziałem na łóżku. Skończyło mi się jedzenie ale nie miałem siły jechać 3km do sklepu. Do gospodarzy (piętro niżej, ze 20 schodów) też nie miałem siły iść. Zjadłem resztkę chipsów, piętkę chleba i słoik dżemu. Ale grunt że wycieczka się udała :)

5l (w tym 1,25l energetyka)
3 banany, kilka kanapek z pasztetem, 3 x delicje, 1 x energy bar i 5 słowackich wafelków

Zdobyte szczyty:
Piątkowa 715
Obidowa 865
Zdiarskie Sedlo (Sedlo pod Prislopom) 1081
Kvacianske sedlo 1070
Vysne Hutianske sedlo 950
Przeł. Spytkowicka 709
Łysa Góra 549


Kategoria ^ UP 3500-3999m, > km 250-299, Rabka 2018


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa tynie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]