Mocne otwarcie sezonu :)
d a n e w y j a z d u
303.68 km
0.00 km teren
17:10 h
Pr.śr.:17.69 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:12.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1550 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Wszystkie pogodynki, meteoprogi i inne TVNy oszalały - na
pierwszy weekend roku zapowiadając dwucyfrowe, dodatnie temperatury. 10, 13, 15
stopni – takimi liczbami usiane były mapy kraju. To mogło oznaczać tylko jedno
– mocne otwarcie sezonu ;) Na celownik wziąłem Wrocław – tam miało być
najcieplej no i byłem w nim tylko raz – w 2015 roku. Trasę zaplanowałem w jakieś 3 minuty: DK79 -> jakoś przebić się przez GOP -> DK94
:) A dzisiejszą wycieczkę sponsoruje Auchan ;)
Coś tam udało się przespać, wstaję przed 12tą. Za oknem
mokro, ale nie pada. Wygrzebawszy się startuję 20 minut po północy. Kropić
zaczyna jeszcze przed wyjazdem z miasta. Na wylocie natomiast już trochę
pada. W końcu zatrzymuję się na przystanku i wdziewam przeciwdeszczowe ubranko.
W Krzeszowicach mała pauza na świątecznie przystrojonym rynku. Ciepło –
pierwszej nocy temperatura oscylowała pomiędzy 5-10’C. Następny pit-stop w Chrzanowie (w międzyczasie przestaje padać). Tyle razy byłem w tym mieście ale
dopiero dziś zauważyłem tą lokomotywkę – pomnik w centrum. Swoją drogą miasto
mogące się pochwalić pierwszą fabryką lokomotyw w Polsce powinno mieć jakiś
okazalszy pomnik. Ja bym ustawił na środku rynku np. Petuchę (Pt47) ;) W Jaworznie również zaliczam ładnie przystrojony rynek. Kolejnych parę mokrych i
ciemnych kilometrów krajówką, i osiągam Mysłowice. Jeśli rynki w Krzeszowicach,
Chrzanowie czy Jaworznie były ładnie przystrojone to nie wiem jak nazwać ten
placyk w Mysłowicach. Po prostu klasa sama w sobie :) Za miastem jakoś źle mi
się skręciło. I choć od dłuższego czasu wiedziałem że oddalam się od centrum Katowic
to nie chciało mi się zawracać. W końcu odpalam komórkowego GPSa i już wiem że
zajechałem do Giszowca. Zmieniam więc kurs na północny – kawałeczek dwupasmówką,
potem na drugą jej stronę kładką. To na niej dostrzegam pierwsze oznaki wstającego dnia. Potem bocznymi drogami/alejkami koło ukrytej w lasku kopalni. Moją uwagę
zwraca nieduży stawek - na mapie zwie się on „Kąpielowy”. A za tymi ekranami A4
:D Górny Śląsk w czystej postaci ;) Ze stawkiem sąsiaduje też niewielkie
lotnisko Śląskiego aeroklubu. W końcu kończę jednak to zwiedzanie i wracam do centrum
Katowic. Było fajnie ale nadłożyłem ładnych kilka km. A Wrocław sam się nie
zdobędzie. Z Katowic zamiast zdjęcia rynku kilka innych kadrów – ładny kościół, Superjednostka, os. Tysiąclecia. Oraz selfie z Panem Zientkiem. Przebierając
zachlapane piachem ubrania z 15 minut stałem sobie w tym krótkim rękawku, i nie
było mi specjalnie zimno. Typowy, styczniowy poranek :) Różnej jakości
ścieżkami rowerowymi (ogólnie nie było tragedii) turlam się do Chorzowa (z tego
miasta brak zdjęć). W Mysłowicach ostatecznie pozbywam się zasyfionych ubrań/pokrowców
i przebieram w czyste ciuchy. Ostatnie duże miasto górnośląskiej konurbacji na mej
trasie to Bytom, ze swym charakterystycznym, podłużnym rynkiem. Ostatnia kopalnia i żegna mnie górnośląskie megalopolis ( ;) ) a witają otwarte przestrzenie, bezkres pół uprawnych i pachnące jeszcze jesiennym liściem lasy. Nie
żebym nie lubił jazdy po Górnym Śląsku, ona też ma swój urok – ten cały przemysł,
budownictwo itp. Do Opola niedaleko a do Wrocławia ładny kawałek – tak mówi do
mnie przydrożny znak. W Karchowicach standardowe zdjęcie przy zabytkowych
zakładach wodociągowych. W Pyskowicach natomiast jeszcze bardziej standardowa
fotka z rynku. Niestandardową rzeczą jest natomiast „automat” z dostępem do Internetu. W zasadzie nie samo urządzenie bo to żadne cudo a raczej fakt że
jest w jednym kawałku, NIErozwalony O.o A wygląda jakby kilka latek miał. W
okolicach Toszka było tak ciepło, że można było zdjąć nie tylko rękawiczki ale
i czapkę. W samym Toszku natomiast usiadłem na ławeczce, na rynku… A ta cała
ciepła, nagrzana od Słońca :) Kawałek dalej wita mnie ziemia Opolska. Na
przydrożnych drzewach wszechobecne w tych okolicach (Opolskie, Dolny Śląsk)
skupiska jemioły. Kilkanaście przyjemnych km przyjemną krajówka, w przyjemnej temperaturze,
w przyjemnych okolicznościach przyrody i są Strzelce Opolskie. Dopiero tu
asfalt staje się suchy. Kawałek przed Opolem na tablicach 13’C! (a zbliża się
zachód Słońca). Wcześniej więc śmiało mogło być te 15. Do Opola docieram koło
wpół do czwartej. I jestem, co tu kryć, trochę zmęczony. W styczniu noga jednak
nie taka jak w środku lata ;) Ani przez myśl nie przechodzi mi jednak kończyć
tu jazdę. Ja chcę do Wrocławia! Coś zjem, odpocznę, i jakoś to będzie, jak zawsze. Miasto
zwiedzam przejazdem, podziwiając ciekawe wiadukty ( :D ), pomniki czy przyglądając
się kolędującej procesji (3 Króli). Z ciekawszych rzeczy jest też oczywiście Odra i ładny zachód Słońca nad nią. Jakieś tam zakupy (to co zwykle, rogaliki, ciastka + energetyk),
odpoczynek i koło 17tej wyjeżdżam z
miasta. Jeszcze 80km a po drodze dwa większe miasteczka – Brzeg i Oława. Ciągle
koło 10 stopni (najmniej spadło do 8) więc kilometry mijają bardzo przyjemnie.
Nie wiem co więcej ciekawego można napisać o takiej nocnej jeździe krajówką,
więc tak w skrócie tylko: Brzeg. Ładny kościół. Dolnośląskie. Rękawiczki
wpadają mi do bardzo dużej kałuży. Jestem bardzo zdenerwowany. Oława. Ładny ratusz. I tym sposobem dojeżdżamy z
relacją prawie do Wrocławia. W oddali, po prawej majaczą już czerwone światła
kominów elektrociepłowni w Siechnicach (zdjęcie nie wyszło). Po lewej natomiast wielka łuna żółtego
światła (?). Myślałem że to Wrocław tak świeci ale okazało się że źródłem tej
światłości jest po prostu wielka hala jakiegoś magazynu, z przeszklonym dachem.
Do Wrocławia docieram kilka minut przed 22gą. Pociąg 15 minut po północy. Dwie
godziny na zwiedzanie to nie za wiele :/ Wolę gdy mam tak ze cztery. Cóż jednak
zrobić, pozwiedzam ile się uda. Poza ruchliwymi dwupasmówkami, wielkimi
skrzyżowaniami i dworcem (to zwiedzam zawsze, w każdym dużym mieście) postawiam
zobaczyć Halę Stulecia. Bo tak sobie przejechałem palcem po mapie w GPSie i
rzucił mi się w oczy ustawiony ukosem wielki kwadrat. Most, rondo, drugi most,
kładeczką na drugą stronę drogi. No i jestem. Szczerze mówiąc nie zrobiła ona
na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Okrągły betonowy budynek, z jakimiś
przyległościami, otoczony parkiem, stawami itp. W ogóle myślałem że większa
będzie. Jakbym wiedział to poszukałbym czegoś ciekawszego, np. ponad 200m
wrocławskiego wieżowca (Sky Tower). Trudno, czas goni. Kilka zdjęć i po śladzie
na dworzec. Jakieś tam zakupy i w pociąg. Podróż, jak zwykle minęła przyjemnie
i bez większych przygód (poza awarią lokomotywy i 80min. opóźnieniem ;) ). Moją uwagę zwrócił też często spotykany w pociągach obwoźny sprzedawca piwa jasnego i wody mineralnej. Który komunikując się przez telefon ze swoim kolegą sprawnie planował swoją pracę unikając konduktorów i sokistów. W
Krakowie przed 7mą a w domu o wpół do 8mej.
Udana wycieczka, 300km styczniu. Tylko że ten styczeń to
taki raczej marzec przypominał :)
Wszystkie zdjęcia: https://photos.app.goo.gl/uJgknpfYAEgk2Yop2
0.20 - 7.25
2,25l (w tym energetyk niecałe 2l, reszta woda)
4 bułki z pasztetem, 4 (małe) banany, 2x 7days, czekolada, prawie cała paczka wafelków, małe i duże delicje, trochę paluszków, 2 obrzydliwe, zimne mini pizze
Kategoria ^ UP 1500-1999m, > km 300-349, Powrót pociągiem