Rzeszów (przez Preszów)
d a n e w y j a z d u
365.07 km
0.00 km teren
19:12 h
Pr.śr.:19.01 km/h
Pr.max:73.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3500 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Po czerwcowej trasie do Przemyśla miałem tam jedną nie załatwioną sprawę. Mianowicie umknęła mi przełęcz Dukielska a do Polski wróciłem inną drogą. Poszukując fajnej trasy przebiegającej przez wspomnianą przełęcz natknąłem się na Preszów - duże słowackie miasto, jeszcze nie byłem. W sam raz na kolejny cel wycieczki :) Do tego jeszcze punktu powrotu - Rzeszów (ew. Przemyśl), połączyć to jakimiś sensownymi drogami i już wiem gdzie jadę :)
Start standardowo koło północy a dokładnie to 15 po. Do Limanowej standardowo, najkrótszą drogą: Wieliczka, Gdów, Stare & Nowe Rybie. W Wieliczce śniadanie, w Gdowie drugie. W mieście Dni Gdowa i z tej okazji różne dziwne dekoracje. W okolicach Łapanowa trochę mgieł, koło kościoła w Rybiu jak zwykle chwila zadumy nad sensem istnienia i kolejna (nieudana) próba rozszyfrowania czy migające na czerwono światełka na horyzoncie to Chorągwica czy Łęg. W Limanowej mała pauza i z tego co pamiętam to trochę tam pokropiło ale szybko przestało. Zimny start, rozgrzewający uphill krajówką i zjazd bokami przez Przyszową, Naszacowice do Starego Sącza. Po drodze znajduję 5 groszy i wita mnie wschód Słońca. W Starym Sączu krótka pauza i coś co zaczyna mnie niepokoić - wzmagający się wiatr. Ze wschodu, czyli dokładnie tam gdzie jadę. No nie za dobrze. W Rytrze mijam mnóstwo biegaczy, jakby jakiś maraton. Masakra jak ci ludzie się katują, niszczą stawy i w ogóle niezdrowo wyglądają - sama skóra i kości. Mężczyzna 1,80 ważący na oko 60kg? To na pewno nie jest zdrowe. Czy oni nie wiedzą o istnieniu takiego wynalazku jak rower?! Zdjęć nie robiłem bo przykry to był widok. Przed Piwniczną rozkopana droga i ruch wahadłowy, można też po chodniczku. Szukam jakiegoś sklepu ale nic nie znajduję. Właściwej drogi (krajówki) też nie znajduję. Za kawałek ograniczenia do 3,5t utwierdzają mnie - nie, to na pewno nie jest krajówka ;) Na szczęście kawałek dalej, już na Słowacji dobijam do głównej drogi oraz znajduję sklep. Mam tylko 0,19E ale złotówki też bez problemu przyjmują. Mają "rozliczny towar" więc moją ulubioną, zieloną Vineę też. Do tego dwa eksperymentalne energetyki marki "Hell" :D Podjazd na "Siodło Vabec" wchodzi gładko, zjazd również ;) Liczyłem na jakiś rekord ale raptem niecałe 70km/h było. Do poprawki kiedy indziej. W tych okolicach jedyna dziś okazja na widoki na wysokie góry - Tatry. Od teraz będę się od nich oddalał. Centrum Starej Lubowni omijam, już byłem. Jedzie się raczej ciężko bo jak wspomniałem ciągle jest bardziej lub mniej pod wiatr. Drogę umilają natomiast sielskie widoczki na Słowackie bezludzia: krówki, jeziorka i inne fajne rzeczy. Na węźle w Lubotinie z idących do tej pory równolegle dróg nr 68 i 77 wybieram tę pierwszą: na Koszyce (też trzeba kiedyś odwiedzić) i Preszów. Jest ciężko ale wspomagam się eksperymentalnymi eliksirami i jakoś daję radę. Zaczynają się typowe dla wschodniej Słowacji krajobrazy, tj. niewysokie, kilkusetmetrowe górki. Jest tu bardzo ładnie :) Z godnych odnotowania miasteczek: Lipany i Sabinov. W tym pierwszym jakiś targ/odpust, w drugim otoczony rozchodzącymi się jezdniami drogi rynek/plac. Po drodze dostrzegam że zieleń drzew przełamywana jest już miejscami żółcią pierwszych żółtych liści. Do tego całe łany typowych dla późnego lata, również żółtych kwiatuszków (o nieznanej mi nazwie). No jesień idzie, nie da się ukryć :/ Do Preszowa docieram nieźle zmęczony, dochodzi 15ta. W centrum uwagę zwraca okazały gmach (Urząd Samorządowego Kraju Preszowskiego), z zadbanym pomnikiem i placem do kompletu. Jest też coś w rodzaju głównego placu/skweru (z kościołem i pomnikiem Towarzyszy Radzieckich), gdzie odpoczywam jakąś godzinkę. Ale najbardziej z całego miasta utkwił w pamięci las. Las żółto-niebieskich, obleśnych, przyrdzewiałych słupów trakcji trolejbusowej wraz z pajęczyną drutów. Chociaż na zielono/czarno by je pomalowali... Zdjęcia zapomniałem zrobić, na tym coś tam widać. Z miasta wyjeżdżam po 16tej, szeroką krajową 18teczką. Którą w Lipnykach zmieniam na 73kę. Jest pierwszy drogowskaz na Rzeszów. 170km :D Trochę mnie ten znak zdemotywował. Z innych rzeczy jakaś pomniejsza, niepozorna, wydawało by się, ~400m przęłęcz (przełęczka). Na zjeździe tymczasem było blisko do rekordu, ale przy 73km/h spadł łańcuch a ja prawie zgubiłem nogi... Pod górę i próbować jeszcze raz mi się już nie chciało ale ten zjazd ma potencjał, trzeba tu kiedyś wrócić. Giraltovce, kolejne miasteczko na trasie którego jednak z niczego ciekawego nie zapamiętałem. Zbliża się zmrok a mnie straszy 15teczka na znaku. Ale to chyba literówka, bo ten podjazd to może z 5% miał. Przed zjazdem z kolei tablice zalecające włączenie dwójki. Nic z tych rzeczy, ja włączam wszystko co mam (a mam niewiele): 40x11 i jeszcze dokręcam ;) W Strocinie (całkiem ciemno) nieźle już byłem zmęczony i dłuższą chwilę okupowałem ten przystanek. W końcu dowlokłem się do Świdnika, tu zaczyna kropić (i będzie kropić niemal do Rzeszowa). Pomimo tego deszczyku jest bardzo ciepło: 20 stopni i ciągle można jechać na krótko. Po wyjeździe z miasta klimatyczny, kilkunasto km odcinek w zupełnych ciemnościach. Jak fajny by on jednak nie był to ciągnął się w nieskończoność a ja byłem zmęczony. W końcu tablica: "Rzeczpospolita Polska 1000m". To by trochę wyjaśniało, kilometr do granicy a więc i przełęczy Dukielskiej. Czyli od jakiegoś czasu musiało być pod górę tylko ja w tych ciemnościach tego nie zauważyłem. W końcu jest. Granica, przełęcz, Polska. Godzina - 21.45. Jak zawsze z poślizgiem, bo planowałem tu o zachodzie Słońca być ;) Jest mnóstwo zabudowań: dawnego przejścia granicznego, stacje benzynowe, sklepy, bary, parkingi itp. ale mogę odnaleźć najważniejszego: pomnika z 2 czołgami. Nie mam siły dłużej szukać, kupuję tylko picie na stacji i zjeżdżam stąd. Końcówka trasy dłużyła się niemiłosiernie, spać się chciało i ogólny kryzys. Uratowało mnie kilka 5min drzemek na przystankach (to właśnie w czasie tej trasy pierwszy raz przetestowałem tą metodę). Po każdej sił było zauważalnie więcej i nie chciało się (przez jakiś czas) spać. Dukla, Miejsce Piastowe, Domaradz, Niebylec, Boguchwała. Kolejne miejscowości których nazwy służyły mi li tylko do odliczania dystansu. Zdjęć nie zalinkuję bo nie wiem co do czego, cały ten odcinek zlewał mi się w jedną całość. W jeden wielki kryzys. Kiedy ten cholerny Rzeszów... Droga pagórkowata, największy pagórek miał jakieś ~450m n.p.m. To właśnie na zjeździe z niego wydawało mi się że zaczęło mocniej padać. Ale tylko wydawało mi się, po prostu jechałem szybciej i więcej kropel deszczu we mnie trafiało. Logiczne. Koło Boguchwały (ciekawy kościół) zaczęło się przejaśniać a im bliżej Rzeszowa tym więcej sił. Często tak mam że gdy zbliżam się do celu to sił przybywa. Tak było i tym razem, do tego stopnia że na ostatnich podjazdach przed miastem jakieś dziwne sprinty pod górkę... 5.35 rano. W końcu jest. W Rzeszowie jeszcze fotka słynnej Wielkiej Cipy i na dworzec. Regio, odjazd po 6tej, w Tarnowie przesiadka, w Krakowie po 9tej a w domu przed 10tą.
Trasa trochę mnie wymęczyła (o Przemyślu szybko przestałem myśleć ;) ) ale ogólnie jak najbardziej udana. Kolejne miasto wpadło, kolejna przełęcz i ogólnie było fajnie. To był dobry, rowerowy dzień :)
Reszta zdjęć: https://photos.app.goo.gl/bRgfLtk1R9yoGzHi1
Zaliczone szczyty:
Sedlo Vabec 760
Vabec 690
Przeł. Dukielska 500
Łupna Góra 444
0.15 - 9.55
WYS MAX 760
6 bananów, 3 kanapki, 2 drożdżówki, duże delicje, wafelki 350g, czekolada 290g, energy bar, jakieś tam solone ciasteczka
6,66l
Kategoria ^ UP 3500-3999m, > km 350-399, Powrót pociągiem