Zagubiony w czasie i przestrzeni
d a n e w y j a z d u
525.00 km
0.00 km teren
25:36 h
Pr.śr.:20.51 km/h
Pr.max:48.50 km/h
Temperatura:27.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3000 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
"Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem..." Oo tak, turystyka rowerowa to jest coś dla mnie :)
500km. Jeszcze kilka lat temu zupełna abstrakcja, coś o czym
można sobie poczytać, pomarzyć, popodziwiać terminatorów robiących tego typu
dystanse. Tymczasem rok temu udało mi się wreszcie zrobić duży krok naprzód –
pierwsze 400, dokładniej to ta trasa. I wtedy przemknęła przez głowę taka
nieśmiała myśl: a może za rok 500? Rok minął, znów mamy koniec lipca a ja
jestem w trakcie rekordowo zapowiadającego się sezonu, kilkanaście ciężkich
+-300km tras za mną, 400ka do Poznania także. Klamka zapadła, w ten weekend
atak na życiówkę! Ogólny zarys trasy jest taki: Sandomierz -> Lublin ->
Rzeszów, jak będzie trzeba to się dokręci.
Nastała godzina zero. A dokładniej to północ z 28 na 29
lipca, Anno Domino 2k17. Start! Przelatuję przez Bieżanów, Rybitwy, Wisłę
(widać pięknie iluminowany, nowy most na wschodniej obwodnicy) i wskakuję na
krajową 79kę. „Sandomierz 142km”. Tako rzecze przydrożny znak. Hehe już mnie
nie przerażają te kosmiczne niegdyś dla rowerzysty liczby ;) Bezwietrzna, bezchmurna
noc. Idealna do nawijania asfaltu. Ruch niemal zerowy, latarni niet, więc zupełne
ciemności, tak jak lubię. Jest Nowe Brzesko. Pierwsza pauza, coś tam jem,
zapijam energetykiem, jakaś fotka i w drogę. Do woj. Świętokrzyskiego wjeżdżam
jeszcze nocą, a dokładniej o godz. 3.20. Z rzeczy ciekawych to widziałem tej
nocy dwie spadające gwiazdy. Pomyślałem więc dwa życzenia: pierwsze to że chcę
zrobić to 500, a drugie to takie bardzo prywatne życzenie, o wiele ważniejsze, zachowam
je dla siebie. Za Koszycami pierwsze oznaki brzasku, natomiast świt zastaje
mnie za Nowym Korczynem. Z godnych odnotowania miejscowości to jeszcze
Opatowiec i Słupia. Tymczasem docieram do Pacanowa i myślę że można by zajechać
na rynek (jeszcze nie byłem), zrobić sobie zdjęcie ze słynnym Koziołkiem. Tak
też robię, ze 2km trzeba nadłożyć. Zdjęcia są, można jechać dalej. 20km / godzinkę
dalej kolejna atrakcja a mianowicie Połaniec. W sensie elektrownia w tej
miejscowości, jedna z największych w Polsce. Na rynku miły Pan udziela mi
wskazówek gdzie można zrobić najładniejsze zdjęcie. „Na rondzie w prawo na
Mielec, z mostu ładnie widać elektrownię”. Tak też skręcam, na Mielec. Tylko że
jadę i jadę a elektrownia ciągle majaczy gdzieś tam za lasem... W końcu jest
most, 4km trzeba było odbić więc +8km gratis. Ale opłacało się, widok jest
zaiste imponujący :O Potężna bryła elektrowni nad szeroko rozlaną, dziką Wisłą.
Całości dopełniają lasy: ten zielony, liściasty, a także las słupów
energetycznych, do tego jakiś komin, barki, pogłębiarki na rzece. No fajnie się
to wszystko ze sobą komponuje, współgra. Przyroda i technika idealnie się w tej
scence uzupełniają. Wracam po śladzie do głównej drogi i dalej, na Sandomierz. Chwila
moment i jest Osiek, tu z kolei główną atrakcją jest przydrożny pomnik, ku
chwale żołnierzy. Jakich to nie wiem ale komu jak komu, żołnierzom pomniki się
należą. Krajowa 79ka (w weekendy) bardzo przyjemna na rower, ruch rozsądny, gładki
asfalt, pola, lasy, kilometry mijają więc szybko. Koprzywnica. Kolejna godna
uwagi mieścina na dzisiejszej trasie. Zajeżdżam na rynek, bo zawsze jakoś
bokiem objeżdżałem. Jest już bardzo gorąco, kremu z filtrem dużo dziś pójdzie. W
okolicy królują sady owocowe. Sandomierz zdobywam koło godz. 11tej. Dwa razy
byłem w tym mieście ale nigdy słynnego rynku i starówki nie widziałem... To się
nie godzi. Tym razem punkt obowiązkowy. Zajeżdżam więc tam gdzie powinienem być
dziś 3ci raz. Hmm na pewno bardzo ładny ale szczegółów to nie pamiętam, umysł
zbyt bardzo był zaabsorbowany powtarzaniem w kółko jednej liczby: 500, 500,
500... W każdym razie miła Pani zrobiła mi fotkę pod pomnikiem, spotkałem też innego
rowerowego turystę – jedzie z Rzeszowa nad morze, w 4 dni chce tam dotrzeć z
tego co pamiętam. Mówię że z Krakowa jadę, ten mi na to że górki po drodze
musiały być... Yyyy... No nie wiem, ja żadnych podjazdów po drodze nie
zauważyłem :D Mniejsza jednak o to, pora się zbierać, 500 samo się nie
przejedzie. Z Sandomierza wojewódzką na Zawichost. Ponieważ albowiem gdyż przez
Wisłę przeprawić się chcę promem. Niby jest most w Annopolu ale co to za
atrakcja taki most. Prom to jednak coś niecodziennego. Stoi po drugiej stronie
rzeki. Dłuższą chwilę na niego czekam, pytam tubylców kiedy odjazd: nie wiadomo,
istnieje obawa że kapitan się najebał i nici z przeprawy. Tak się jednak nie
stało, w końcu przypływa prom a Pan Promowy sprawia wrażenie (w miarę ;) )
trzeźwego. Dałem mu na piwo a w zamian mam bardzo fajne zdjęcie w kapitańskiej
czapce :) Sam prom choć stary i wysłużony to zadbany: ładnie odmalowany,
ławeczki, jakaś kolekcja dzwonków na stoliku, podwieszone doniczki z
pelargoniami. Mam nadzieję że jeszcze długo tego typu atrakcje będzie można
spotkać na polskich rzekach. Wisła pokonana, jestem na drugim brzegu. Chwila po
12tej jest, a na liczniku niecałe 200km. Kawałek bocznymi drogami, w tym
odcinek specjalny po bardzo zdemolowanym asfalcie. Na przystanku dłuższa
przerwa i popas, chyba zbyt obfity bo jedzie się po nim gorzej niż przed. Na
tego typu trasach trzeba jednak jeść małymi porcjami, ale regularnie. Dobijam
do krajówki, tym razem nr 74. Do Kraśnika rzut beretem ale nie jedzie się
dobrze, coś ciąży na żołądku. Urządzam tu więc pierwszy pełnowymiarowy
odpoczynek tj. ponad pół godziny. W sklepie fail, kupiłem Oshee Zero (!). To
jest dobre dla anorektycznych anorektyczek dążących do anorektycznej anoreksji
a nie dla strudzonego rowerzysty. Zero cukru, zero mocy z tego będzie... Tyle
że zaspokoi pragnienie. Na szczęście kupiłem też Fantę, ta ma wszystko to czego
potrzeba :) No i faktycznie od razu jedzie się lepiej. Z miejscowości o
ciekawszych nazwach: Niedrzwica Duża (pauza pod remizą OSP). Lublin zbliża się
nieubłaganie, lada moment kolejne wielkie miasto wpadnie do mojej kolekcji (nie
wspominałem ale w Lublinie jeszcze nie byłem) :) Kilometr jakąś dwupasmówką i
na zjeździe przed początkiem drogi ekspresowej skręcam do centrum. Tablicę z
nazwą miasta osiągam o godz. 17.35. Przez Lubelskie przedmieścia toczę się na
zmianę: trochę jezdnią, trochę (o dziwo całkiem znośnymi) ścieżkami rowerowymi.
Z ciekawostek trolejbusy. W końcu jest jakiś wielki plac, a na nim pomnik
Józefa Piłsudskiego na koniu. Pamiątkowe zdjęcie. Chciałem zajechać na rynek
ale natrafiłem na ulicę tak szczelnie nabitą nieprzebraną, gęstą ludzką masą że
skręciłem w inną drogę. Zapomniałem o głównym celu w tym mieście i dotarłem pod
zamek. Dobre i co. Niemal godzinna przerwa, po której startuję jak nowo
narodzony :) Trochę się zeszło i z miasta wyjeżdżam o 19.30. Od teraz jakieś
50km bocznymi drogami. Po prawej Zalew Zemborzycki, na pewno bardzo ładny ale
niestety cały czas przeznaczony na odpoczynek wykorzystałem w Lublinie. W
jakimś wiejskim sklepiku ostatnie przed nocą zakupy. W końcu łapie mnie zmrok i
zaczyna się kolejny bardzo fajny etap wycieczki. To wtedy właśnie wpadł mi do
głowy pomysł na tytuł wpisu :) Bo tak się właśnie czułem: zagubiony w czasie i
przestrzeni. No bo tak: północ z piątku na sobotę: ludzie przewracają się na
drugi bok w nocy a ja wyruszam trasę. Sobota, 11 rano, ludzie leniwie wstają i
obierają kurs na łazienkę/lodówkę, ja w Sandomierzu. 14ta, pora obiadowa,
dojeżdżam do Kraśnika. I tak dalej, i tak dalej, uprzedzając nieco fakty i
zaburzając chronologię relacji – przez ponad 1,5 doby. Nie ukrywam że jest to
bardzo fajne :) Wracając jednak na trasę: nocna jazda ma swój urok, bardzo ją
lubię i trasa bez 1 lub 2 nocy była by po prostu niekompletna, niepełna. Rozgwieżdżone
niebo (+ jeszcze jedna spadająca gwiazda). Odpoczynki na zagubionych w
ciemnościach obskurnych przystankach. Od czasu do czasu jakiś ryneczek w sennym
miasteczku. Czarny Golf z ekipą śpiewającą na całe gardło Hej Sokoły :D
Rozkminki nad mapą Polski, siedząc na krawężniku z puszką energetyka w ręku.
Hmm wspominałem już że jest to bardzo fajne? Całą tą sielankę zakłóca tylko
jakiś pajac w wyprzedzającym mnie czarnym Lancerze Evo ileśtam. Z wydechem tak
głośnym że żołądek wpada mi w rezonans i dostaję mdłości. No dosłownie żygać mi
się chce przez pół godziny. Evo srewo. Kurwa. Z miejscowości które zapadły mi w
pamięci z tej nocnej jazdy to Zakrzówek, Janów Lubelski i Nisko. Te dwie
ostatnie to zresztą całkiem spore miasta. Aha zapomniałbym: po tych 50km wskakuję
z powrotem na krajówkę – DK19. Z Niska można by dalej 19ką na Rzeszów. Ale nie
można. Kilometrów mało. Nijak 500 by nie wyszło. Odbijam więc w 77kę, na
Leżajsk. Jeszcze nie byłem, kolejne miasto zaliczone będzie, fajnie. Zaczyna
się przejaśniać. Raz dwa ta nocka minęła, a ja zniosłem ją bardzo dobrze :)
Może z 10 razy ziewnąłem, i to wszystko. Zapiłem energetykiem. Jest więc świt, na
liczniku ze 415-420km. Wszystko idzie zgodnie z planem. Wtem! No chuj by to jasny
strzelił – rzekł kolarz, po czym zaklął szpetnie. Licznik się zresetował... On
zawsze mi to robi na rekordowych trasach. A ja chciałem mieć zdjęcie z magiczną
500ką na wyświetlaczu... Jedyną 500ką którą mogę teraz mieć może być ta na
GPSie. Tyle że on, jak to Garmin, zaniża o jakieś 3%. Wskutek czego żeby było
500 na ekraniku będę musiał przejechać ok. 515... I tak właśnie zrobię, choćbym
miał się zesrać. Plus tego jest taki, że tak się wkurwiłem, że dodało mi to
mnóstwo mocy. W Leżajsku już jasno i coraz cieplej. Zdjęcie pod jakimś
kościołem/klasztorem czy czymś w tym stylu. Z Leżajska polecimy na Łańcut,
trochę braknie km ale to się dokręci już po Rzeszowie. Nieco się zamotałem na
obwodnicy miasta zanim trafiłem w wojewódzką 877. Po drodze przebieram się na
przystanku w krótkie ciuchy, a tu przejeżdża samochód z rowerami na bagażniku.
Pan pyta się, czy wszystko porządku i nic nie potrzeba. Jak najbardziej w
porządku, ale bardzo to było miłe. Przez Łańcut już tylko przelatuję, nie mam
czasu na szukanie jakichś rynków czy zamków. Do Rzeszowa 20km, 4-pasmową,
pagórkowatą krajówką. Słońce znowu przypieka. Tablicę z nazwą miasta mijam o
9.15. Na GPSie nie pamiętam ile już km, ale pewnie ze 485 było (czyli de facto te
+-500 mogło być). Ile by jednak nie było to zdjęcie z 485, 490 czy 495 mnie nie
zadowala. Ja chcę 500. Bardzo nie chciało mi się dokręcać ale się zmusiłem.
Kręciłem dziesiątki pętelek po tych samych uliczkach koło dworca, nad jakąś
rzekę też zajechałem no i rzecz jasna pod Wielką Cipę. Zdjęcia ze słynnym
pomnikiem zabraknąć nie mogło. Bardzo dłużyły mi się te kilometry. W końcu
jednak jest! Jest wymarzone 500, będzie wymarzone zdjęcie :) Z czystym
sumieniem zajeżdżam więc na dworzec skąd o 12 mam pociąg do Krakowa. Podróż
minęła bardzo przyjemnie. Na Głównym po 14 a w domu przed 15tą. Doszło +10km
gratis.
No i tak to było. Tak spełniło się moje kolejne, wielkie
rowerowe marzenie :) Nic nie wspominałem o jakimś zmęczeniu, bólu czy
kontuzjach. Bo i nie było o czym wspominać O_o Mocy nie brakowało, a z bóli to
trochę dłonie (bardziej lewa), lewy Achilles, plus małe otarcie w pachwinie -
także lewej. Tyłek zniósł te 25,5 godz. w siodle nadspodziewanie dobrze ;)
Kilometry oszacowane niestety ale na 90% było właśnie te 525
+-3km.
To był dobry, rowerowy weekend :)
Zdjęcia: https://photos.app.goo.gl/W7DdvBROQYcRp3NB2
Nowe gminy:
Podkarpackie:
Borowa
Jarocin
Ulanów
Nisko
Rudnik nad Sanem
Nowa Sarzyna
Leżajsk - obszar wiejski
Leżajsk - teren miejski
Żołynia
Rakszawa
Białobrzegi
Świętokrzyskie:
Dwikozy
Lubelskie:
Gościeradów
Trzydnik Duży
Kraśnik - obszar wiejski
Kraśnik - teren miejski
Wilkołaz
Niedrzwica Duża
Konopnica
Lublin
Głusk
Strzyżewice
Zakrzówek
Szastarka
Modliborzyce
Janów Lubelski
0.05 - 15.05
8,5l
6 bułek z szynką, 6 bananów, 2 batony energetyczne, 2 paczki wafelków, 2 małe paczki chipsów, (podwójne) Delicje, pierniczki, jakiś batonik
Kategoria ^ UP 3000-3499m, Powrót pociągiem, > km 500-599