Przemyśl przez Słowację
d a n e w y j a z d u
363.00 km
0.00 km teren
18:49 h
Pr.śr.:19.29 km/h
Pr.max:70.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:4042 m
Kalorie: kcal
Rower:Nawijacz asfaltu/szlakopomykacz własnej roboty (archiwalny)
Drugi atak na Przemyśl w tym sezonie, tym razem udany :) Pierwszy
wyglądał tak i nie powiódł się ze względu na ciężkie warunki i zbyt słabą jeszcze formę. Tym razem postanowiłem pojechać przez Słowację. Bo czemu by nie?
Zaspałem :o Wskutek czego wyruszyłem dopiero 10 po pierwszej... To bardzo późno. O tej porze mogłem być już w Gdowie. Początek standardowy: Wieliczka i fajna interwałowa DW966. Jest bardzo ciepło. Poniżej 15'C w nocy (pierwszej nocy ;) ) nie spadnie. W Gdowie pierwszy pit-stop: śniadanie i takie tam. Tym razem z trafieniem w boczną drogę przez Stare & Nowe Rybie problemów nie miałem, wgrałem ślad do GPSa. Fajny pagórkowaty kawałek i w Limanowej już po świcie. Po drugim śniadaniu uphill krajówką na Monte Litacz, całe 650m n.p.m.! Pogoda: coraz cieplej ale na razie jakoś tak pochmurno. Szalony (70 na chwilę wskoczyło) zjazd do New Sącza. Dla odmiany odpoczynek nie na rynku a pod ruinami zamku. Zwiedzanie miasta z poziomu siodełka i dalej krajówką, ku granicy. Po drodze wspinaczka na Krzyżówkę, najwyższy punkt dzisiejszej trasy. Tu zaczyna już przygrzewać, krem z filtrem wchodzi więc do użycia. Zjazd, Tylicz, podjazd na przeł. Tylicką i na granicy melduję się godz. 10. Kolejny zjazd, kolejna 70ka (około) na liczniku i dobijam do czegoś w rodzaju krajówki, droga nr 77 w każdym bądź razie. Do Bardejova jakaś dyszka co w połączeniu ze sjestą na rynku sprawia że z mieściny tej w dalszą drogę startuję koło południa. Można powiedzieć że zaczyna się upał, na liczniku w okolicach 30 stopni. W ogóle on jednak nie przeszkadza w czerpaniu całymi garściami z przyjemności z jazdy rowerem w takich ładnych okolicznościach przyrody :) No jest tu po prostu pięknie, co widać na zdjęciach. Delikatnie pagórkowata, pusta i gładka droga, dokoła jak okiem siegnąć pola, lasy i różnego kalibru pasma górskie. To właśnie lubię na Słowacji, nie jedzie się non-stop pośród dwóch rzędów domów jakiejś wsi, która przechodzi w następną i następną, potem zaczyna się miasto, znowu wieś i tak na zmianę. Jest tak trochę dziko. Żółte łany rzepaku już przekwitły ale porozrzucane po polach, soczyście czerwone maki godnie je zastępują :) Całą tą sielankę zakłóca tylko zderzenie z jakimś DUŻYM (sądząc po sile uderzenia, bo patrzyłem w drugą stronę) owadem , który postanawia mnie też ugryźć w szyję... Może szerszeń? W każdym razie długo bolało. Ani się obejrzałem a docieram do Świdnika, o czym informuje mnie ciekawie wyglądający monumencik z kształtem klucza oraz herbem z bucikiem na obcasie / skocznią narciarską wewnątrz. Raczej o to pierwsze chodzi. Kawałeczek dalej, po lewej stronie mym oczom ukazuje się natomiast jedna z większych dziś, atrakcja turystyczna. Mianowicie "Pamatnik Sovietskej armady".
Co tu dużo mówić :O Abstrahując zupełnie od kwestii tego komu i za co został on postawiony (nie wiem, nie znam się, nie interesuje mnie to): pomnik sam w sobie, jako pomnik jest imponujący, monumentalny i w ogóle. W zasadzie ów "pomnik" to mały park: z centralną reprezentacyjną aleją, 3 poziomami schodów, cokołem na którym stoi 37m obelisk z 3,5m gwiazdą na szczycie, przed nim 4m wysokości posąg salutującego żołnierza, dokoła mury i inne postumenty z nieco tylko mniejszymi rzeźbami / płaskorzeźbami, dwa XXX-mm działa na lawetach, do tego ławeczki i mnóstwo tablic z których próbuję coś swoją zapamiętaną z liceum znajomością rosyjskiego rosyjskiego rozczytać... No robi wrażenie, nie powiem. Trochę odpocząłem na tych ławeczkach, dopóki nie oblazły mnie wszechobecne tam mrówki. Wtedy wybrałem się na dalszą część zwiedzania, tj. zewnętrzną część ekspozycji Muzeum Wojskowego. Chyba z 10 obiektów typu: czołgi, inne pojazdy, działa i samolot, stojące jak gdyby nigdy nic na łące pod oknami bloku. Poczekałem aż ktoś się zjawi i w końcu trafiły się dwie miłe Ukrainki, które zrobiły mi zdjęcia na tle ów maszyn. W czasie odpoczynku na ławeczce spotkałem też parę motocyklistów z Polski, również przyjechali tu z Krakowa a zajęło im to 3 godziny (mnie 13 godzin :D). W dalszą drogę wyruszyłem za kwadrans trzecia. Na liczniku dopiero 180km, do Przemyśla drugie tyle... Jak to będzie? Ano tak jak zawsze, tzn. "jakoś". Jakoś to będzie ;) Kontynuuję zatem jazdę a na razie jedynym problemem spędzającym sen z powiek jest powoli kończące się picie. Wszystko pozamykane - w tygodniu sklepy spożywcze zamykają o 16 a co dopiero w sobotę... Ze Świdnika wyjeżdżam czymś w rodzaju obwodnicy - 2x2 pasy. To co charakterystyczne we wschodniej Słowacji to obecne w niemal każdej miejscowości różnej maści pomniki i tablice upamiętniające walki Armii Czerwonej. Następna większa miejscowość to Stropkov. Raczej typowa, zapadła Słowacka dziura. Jedynymi atrakcjami ratującymi sytuację są tu dwie ładne cerkwie - drugiej z nich zrobiłem zdjęcie. Teraz zauważyłem że jest tu też najniższy punkt trasy - zjeżdża się poniżej 200m n.p.m.! W mieście odbijam z krajówki w coś w rodzaju odpowiednika polskiej wojewódzkiej - drogę nr 575. Docieram do ciekawej, ale raczej tylko za sprawą nazwy wioski o nazwie Havaj O.o Z Hawajami to ona niewiele ma wspólnego, co nie znaczy że nie jest tu ładnie. Ławeczki może i z czasów komuny ale ciągle bardzo dobrze nadające się do siedzenia, w sam raz na mały popas :) W trakcie którego zupełnie kończy mi się picie. Jedyna nadzieja w stacjach benzynowych. Ruszam z nowymi siłami, które sprzydadzą się bo przede mną kolejna przełęcz. Niewysoka co prawda (~450m) ale poziom trudności podnosi ciągle utrzymująca się w okolicach 30 stopni temperatura. Szybki zjazd i są Medzilaborce. Tu już taki wschód że nazwy miejscowości są dodatkowo napisane cyrylicą. W mieście namierzam upragnioną stację benzynową, gdzie za chyba zdzierski pieniądz kupuję 1,5 l zimną Vineę i 0,473 l (?!) ciepłego RedBulla. Może się sprzydać (i sprzyda się ;) ). Niewielkie to miasteczko słynne jest z muzeum Andyego Warchola (zdjęcie). Że niby jakiś wielki artysta. No nie wiem. W każdym razie rozsiadanie gdzieś tu w centrum wydaje mi się mało bezpieczne (dużo Cyganów i Ukraińców). Konsumpcji zmrożonego (bezalkoholowego) gazowanego napoju winogronowego oddaję się więc na przystanku na obrzeżach miasta. Ciągle bardzo gorąco. Pora się zbierać, do granicy tylko kawałeczek, 10km boczną drogą. Kawałeczek nie kawałeczek, przede mną wyrasta kolejny podjazd, na przeł. Beskid nad Radoszycami. 684m n.p.m. Po drodze dla zabawy robię sesję zdjęciową rowerka na tle umocnień z kamieni i stalowej siatki. Na przełęcz wtaczam się o godz. 19tej minut 30ci. Znowu w Ojczyźnie :) Szzzzybki i chhhłodny zjazd i ląduję w Radoszycach a potem w Komańczy. Jeszcze jeden podjazd serpentynami na coś na wzór przełęczy. Zaczyna zmierzchać. Gdzieś tu rzuca się na mnie bardzo duży piesek... Który (wraz ze swoim mniejszym kolegą) okazuję się bardzo przyjacielski :) W coraz większym chłodzie i ciemnościach zjeżdżam do Zagórza. Raczej niczym nie wyróżniająca się mieścina, od razu kieruję się więc na Sanok. W Sanoku koło 22giej. Jeszcze jedne drogie zakupy na stacji, obowiązkowa fotka koło zakładów Autosana i zmierzam na rynek. Zjadam a właściwie próbuję zjeść coś w rodzaju energy bara ale ten okazuje się tak niedobry 3/4 wywalam do kosza i zadowalam się zwykłymi wafelkami. 23.00. Pora się zbierać, do Przemyśla droga daleka. Wg mapy 68km ale to nie będzie takie zwykłe 68km ;) To będzie prawdziwy odcinek specjalny: nocny przejazd przez Góry Słonne, z tych 68 pewnie z 50 w zupełnych ciemnościach, zadupiach i z rozgwieżdżonym niebem nad głową :) No i tak właśnie było, coś niesamowitego. Oprócz gwiazd świeciły też jakieś latające robaczki, zapewne świetliki. Ciągnący się w nieskończoność podjazd na przeł. Przysłup, a to przecież tylko 620m n.p.m. Na szczycie katastrofa, rower oparty o słupek przewraca się a lampka wypina i spada kawałek w dół, w pokrzywy :D Sporo czasu zajęło wydobycie jej, przy okazji wdepnąłem w kałużę. Potem jeszcze dwa podjazdy: na ponad 500 i niecałe 500m n.p.m. Odnośnie całego tego odcinka i drugiej nocy na rowerze: nie wdając się w szczegóły to trochę niebezpieczna była jazda w stanie w jakim się wtedy znajdowałem... Trzeba coś zmienić w tego typu trasach i już wiem co. Droga strasznie się dłuży, w końcu zaczyna świtać. Po lewej ukazuje się San i poranne mgły nad nim. Niestety nie ma czasu na kontemplowanie widoków: mogę nie zdążyć na pociąg o 4.25. Trzeba dać z siebie wszystko co najlepsze! I jakoś się udało, na dworcu 10 min. przed odjazdem a do pociągu wskakuję minutę zanim ten rusza... W Krakowie koło 8mej.
Udana wycieczka, trochę przeliczyłem się tylko z czasem i szkoda że na pociąg trzeba było tak cisnąć. Mimo wszystko to był dobry, rowerowy
dzień 27 godzin ;)
Zdjęcia tutaj:
https://goo.gl/photos/31Gyq4ZAxABwUoSm7 Jak zwykle znowu nieprzebrane i niepopodpisywane... może kiedyś (na ostatnim zdjęciu jest 359km bo zsunął się magnesik i licznik kilka zgubił).
Zaliczone szczyty:
Litacz 652
Przeł. Krzyżówka 745
Przeł. Tylicka 683
Przeł. Beskid nad Radoszycami 684
Dział 603
Majkowa Góra 346
Przeł. Przysłup 620
Tyrawskie 481
Krępak 475
Spława 501
Mordownia 472
Bobowiska 428
Olszańska 381
Nowe gminy:
Podkarpackie:
Zagórz
Sanok - obszar wiejski
Sanok - teren miejski
Tyrawa Wołoska
Bircza
NACHY SREDN: 3%
NACHY MAX: 12%
WYSOK MAX: 718
1.10 - 8.00
6,813l
5 bułek z szynką, 5 bananów, 2 paczki delicji, 1,5 paczki wafelków, czekolada, kawałek energy bara
Kategoria ^ UP 4000-4999m, > km 350-399, Powrót pociągiem