Czołg listopad (zbiorówka) cz. II/II
d a n e w y j a z d u
143.35 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
Kategoria Zbiorówka :(
Czołg listopad (zbiorówka) cz. I/II
d a n e w y j a z d u
143.35 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czołg
Stan na 5.11, będzie więcej.
1.11 99,3km Słoneczna i ciepła dniówka na Wolt/Bolt/Uber. Zapomniałem krótkich spodenek ;) A Dziadek Cube jeszcze pokaże na co Go stać! Nie zdziwiłbym się gdyby dobił 100k. No chyba że uda mi się kupić/zbudować lepszy sprzęt.
2.11 79,9km no dziś ździebełko zimniej. Po południu zorientowałem się że zapomniałem drugiego kurtalona wziąć, żeby założyć na ten pierwszy. A na powrocie -2,6'C!
3.11 82,4km j.w. tyle że jeszcze zimniej, za długo nie powalczyłem. I rozlała mi sie kawa z Maca. Ale to syf ta kawa w papierowym kubku, z papierowym wieczkiem, na papierowej foremce, w papierowej torbie, z papierowymi naklejkami. Potem ta kawa jest w mojej torbie, kurtce i w moich majtkach.
4.11 12,7km ino praca.
5.11 12,4km ino praca
Kategoria Zbiorówka :(
Wędrowiec październik (zbiorówka) cz. III/III
d a n e w y j a z d u
589.51 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wędrowiec
Kategoria Zbiorówka :(
Wędrowiec październik (zbiorówka) cz. II/III
d a n e w y j a z d u
589.52 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wędrowiec
Kategoria Zbiorówka :(
Wędrowiec październik (zbiorówka) cz. I/III
d a n e w y j a z d u
589.52 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wędrowiec
1.10. 63,5km praca +kurierka wieczorem. Rano gdy zajechałem do pracy -0,9'C!
2.10. 13,2km ino praca
3.10. 64,7km praca +kurierka
5.10 ino serwis Wędrowca bo pada deszcz
6.10 114,3km dniówka na Wolt/Bolt/Uber ok. 3x Jagiełło. Temp w normie, stabilne 10-12'C
7.10 57,5km praca +kurierka
8.10 73,0km praca +Glovo. Ale gówno :D
9.10 52,3km praca +kurierka
10.10 12,5km ino praca bo wieczorem deszcz
12.10 115,5km dniówka Wolt/Bolt/Uber
13.10 88,95km dniówka Wolt. Deszczowe pierdolnięcie w połowie dnia, ale opłacało się przetrwać i nie wymięknąć. Bóg mi wynagrodził to potem pięknym słonkiem i lawiną fajnych kursów $$$ :) A inni kurierzy pewnie się wykruszyli i pojechali do domów spać. Albo srać.
14.10 66,8km praca +Wolt
15.10 57,0km praca +Uber/Wolt/Bolt. Zimno.
16.10 56,6km praca +Wolt/Bolt
17.10 44,2km j.w.
18.10 12,7km ino praca
19.10 128,7km rekordowa dniówka 450zł!!! Na co składało się 20+ kursów na Uber z premią 50zł, do tego dopełnione Woltem/Boltem. Brutto 15h, netto t.j. bez odpoczynków ze 13h pracy.
20.10 90,5km dziś skromniej, 3x Jagiełło. Ciepło i przyjemnie, i nawał zamówień z Love Schabowe.
21.10 96,1km znowu próbowałem 20 kursów na Uber. No udało się ale na ostatni czekałem 1,5h o północy w zimnicy...
22.10 55,7km praca +kurierka +jebła rama w Romecie. Na kominie. Bez komentarza.
23.10 12,4km ino praca
24.10 53,8km praca +kurierka
25.10 20,1km UMK +praca
26.10 119,4km Uber/Wolt/Bolt, prawie 20'C! Po południu całkiem na krótko można było jechać.
27.10 100,0km j.w. z tym dziś ponad 20'C!
28.10 50,7km praca +kurierka
29.10 46,2km j.w.
30.10 89,3km dniówka Uber/Wolt/Bolt
31.10 13,1km ino praca. Ostatni rejs Rometa w zw. z pękniętą ramą. Odbudowa Cube'a (czołgu). Tempo iście wojenne. Niczym budowa Bismarka w czasie II wojny światowej. Od 19tej w czwartek do 2.30 w nocy. I potem jeszcze w piątek od 9 do 11.30. Ale udało się! MAMY TO!!! Powstał niczym Feniks z popiołów! A Rometa muszę przywrócić do stanu fabrycznego i oddać na reklamację (rekojmię?).
Kategoria Zbiorówka :(
3ci Turbaczyk & Gorc :)
d a n e w y j a z d u
129.60 km
27.50 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wędrowiec
https://photos.app.goo.gl/5V8NX8hVuFdxRHqD6
https://www.alltrails.com/explore/map/7-08-2024-turbaczyk-3-1d94108?u=m&sh=qek9hh
Chrzest bojowy Wędrowca ;) Do tej pory jeździłem na nim
tylko po mieście, na kurierce. Ale trzeba sprawdzić co to warte w swoim
naturalnym środowisku, tj. w terenie :)
Padło na Turbaczyk. Wahałem się nad innemi górkami, ale
wizja piwka i naleśniczków ze schroniska była zbyt silna. Chciałem podjechać do
New Targu pociągiem o 5.30, tym co ostatnio gdy startowałem na Budapeszt. Ale
nie ma, zlikwidowany. Pewnie nowy rozkład od września wszedł. Najwcześniejszy
pociąg o wpół do ósmej. Na ten też się udaję. W pociągu frekwencja duża, ale to
stary EZT, więc rowerów wejdzie tu każda ilość. Po drodze obmyślam plan ataku
na szczyt. Wynalazłem na mapie drogę którą jeszcze nie jechałem: czarny rowerowy z
Ostrowska, do Bukowiny Waks. I końcówka potem już jest jedna,
czarny/niebieski/żółty/zielony pod schronisko. W N. Targu przed 11tą. W mieście
wciągam kebaba, kupuję jakieś picie, i wyjeżdżam z miasta Velo Dunajec. W Ostrowsku bez problemu odnajduję oznaczenia czarnego
rowerowego. Asfaltowa ścianka kończy się, i wjeżdżam w teren. Ale jaki teren!
No czegoś takiego się nie spodziewałem. Szlak jest de facto rynną wysypaną piachem. W górach też susza. Przy normalnej pogodzie tą rynną pewnie płynie
błoto. Ale da się jechać, to nie jest kopny piach, tylko takie wyschnięte na
wiór, zbite błoto raczej. Na drzewach pierwsze żółte liście. Albo susza, albo już jesień. Albo jedno i drugie. Mała regulacja przerzutek, zmniejszanie ciśnienia w
oponkach itp. Jakieś tam fotki, walka z samowyzwalaczem na 10 sek… Niemal
całość do podjechania, super. Tylko gdy mija mnie jakaś terenówka to tumany
kurzu długo unoszą się potem w powietrzu. Pot leje się strumieniami, taki
ukrop. Znajduję oznaczenia, strzałki do jakiegoś „Pomnika Ogniowców”. Odbijam
ze szlaku aby obadać ten temat, ale zawracam, szkoda czasu. Docieram do Bukowiny Waks. i dalej już znana droga. Mijam wycieczkę klubu rowerowego "Bez Kasku". Kasków nie mają za to silniki w fullach - owszem. Co za idioci :D Tymczasem pod górę nachylenia rozsądne, mało kamieni, prawie całość
do podjechania. Podjazd zajął mi od asfaltu na spokojnie 1,5 godzinki, z
odpoczynkami. Pod schroniskiem przed 15tą tak że młoda godzina. Naleśniczki, 2 piwka, zwiedzanie schroniska, fotki itp… Uwielbiam to miejsce. Potem atakuję
jeszcze sam szczyt góry, z obeliskiem – fajna ścieżka po korzonkach. Plan
powrotu obmyśliłem zaś ciekawy – wrócę przez Gorc :) Raz tylko byłem na tej
górze, parę lat temu. Tak więc przez Długą Halę, Kiczorę jadę na Jaworzynę Kam. Trochu się
zasiedziałem przy Kapliczce Bulandy. Ale to miejsce sprzyja takiej zadumie,
przemyśleniu pewnych spraw. Czasu było niby tak dużo a już zrobiło się po
17tej. Do zachodu Słońca niecałe 2 godzinki, trza się spieszyć. Zielonym szlakiem
kieruję się na Gorc. Trochu nielegal, bo to Park Narodowy, i przekreślone małe
rowerki na słupkach, ale co zrobić. I tak uważam że szkody dla przyrody czynię
tysiąc razy mniejsze niż jeden motór krosowy jadący pierwszą lepszą leśną
drogą. Zresztą te przekreślone rowerki na tych słupkach są takie malutkie…
Tabliczki może 10x10cm… Jak takie malutkie to mozie jednak wooolnoo tym
lowelllkiemmmm…??? Szlak stanowi wąska ścieżka, zagubiona w gąszczu
gorczańskiej roślinności. Może to dlatego zakaz, z piechurem się nie wyminie.
Ale o tej godzinie pustki na szlaku. Ścieżka łagodnie opada w dół, no super się
śmiga po tych korzonkach :) Dookoła na wpół uschły świerkowy
las. Naprawdę magiczne miejsce. Potem szlak się poszerza, do rozmiaru zwykłej leśnej drogi. Robi się całkiem chłodno,
po upale nie ma śladu. Mijam polanę z ławeczkami – Przysłop. Jeszcze kawałek
leśną drogą. Potem szlak odbija z tej drogi w lewo. w wąską, i stromą zarośniętą ścieżkę. Ale nie
taką jak na początku zielonego szlaku. Po prostu ciężki wypych, wspinaczka, tarmoszenie
roweru na ramieniu pod górę… Do tego
obleciało mnie stado much. No trochu mam dość.. Za to za plecami super widoki, morze gór! W międzyczasie gdzieś
znikły zielone oznaczenia szlaku, nie wiem czy dobrze idę… Tak, dobrze :)
Wyłania się na końcu tej ścieżki wielka sylwetka wieży widokowej na Gorcu! Uff…
Nie chciałbym zabłądzić w górach, bo jest 18.30. Triumfalny wjazd, ostatnie
metry na rowerze, nie z rowerem ;) Kawał wieży. 27m drewniana konstrukcja robi
wrażenie, przecież to jest wysokość 8-piętrowego budynku. Oprócz tego różne
ławeczki, tablice, kamienie pamiątkowe, itp. Jest nawet apteczka dla turystów
na słupku. Wbiegam na szczyt, bo czasu mało! Rozglądam się szybko dookoła, rzut
oka na panoramę, kilka zdjęć, nie ma czasu na dłuższą kontemplację. Dwóch
piechurów chyba szykuje się tu do noclegu. Szczyt wieży jest bowiem zadaszony,
a pięterko poniżej ma pełne drewniane ściany, i może służyć jako schronienie
przed burzą/deszczem. Zbiegam na dół, i trzeba lecieć. Zachód Słońca za jakieś
10 minut :) Pierwotny plan zakładał zjazd nowym (w sensie nie jechanym przeze
mnie), niebieskim szlakiem na przeł. Przysłop. Tak skróciłbym sobie ZNACZNIE
drogę, i nie musiałbym okrążać szosą No. 968 Wielkiego Wierchu, no i wspinać
się na tą przełęcz Przysłop asfaltem. Ale jak patrzę na mapę ten niebieski to jest ładnych 6km
stromego szlaku. Trochu strach o zachodzie Słońca się w takie coś pakować.
Wybieram bezpieczniejsza opcję. Zjazd purpurowym (bo to jest chyba taki kolor)
szlakiem rowerowym na przeł. Wierch Młynne, i tam już asfalt. Idzie raz dwa, w
miarę gładka leśna droga. Stromizny też czasem są, pewnie odcinki sprowadzam, szkoda ryzykować gleby w tym półmroku, szkoda hamulców. Zjazd
na Młynne zajął mi pół godzinki. Niebieskim szlakiem na pewno zeszło by mi
dłużej. Już całkiem ciemnawo. Jak zwykle przyrżnąłem łbem w za niską wiatę nad
stołem, zawsze w nią przywalam. Dlatego nigdy nie zdejmuję na Młynnem kasku ;) Dorzucam
trochu wiatru w oponki, wzuwam kurtalon, zakładam lampecki i zbieram się du
dom. Jest wpół do ósmej, przede mną jakieś 90km asfaltu, pewnie wrócę koło
2-giej w nocy (nie myliłem się). Zjazd do Zasadnego jest BARDZO stromy, tu są
maxy pod 20%! W Szczawie już ciemno. Reszta drogi bez przygód. Noga podaje,
gładko wciągam kolejne podjazdy, Przełęcze: Przysłop, Wielkie Drogi,
Wierzbanowską no i na koniec hopki Pogórza Wielickiego. Czuć inwersje, w
dolinach chłodek, na górze ciepło.
Udany trip, Turbaczyk zaliczony, do tego Gorc. Szkoda tylko
że na wieży dłużej nie posiedziałem i widoków się nie naoglądałem.
Dobry (jak
na mnie) współczynnik „MTB w MTB”: 27,5km / 129,6km = 21,2. Dokładnie 21,2 % MTB w MTB.
(zdarzają mi się wyniki kilkuprocentowe)
Wędrowiec sprawdził się bardzo dobrze, wytrzymał trudy
rąbania po Beskidzkich kamolach i korzeniach. Tzn. tyle koło złapało mały
luzik, ale już go skasowałem.
7.10 - 2.15
Kategoria > km 100-149, Terenowo
Wędrowiec wrzesień (zbiorówka) cz. II/II
d a n e w y j a z d u
799.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wędrowiec
Kategoria Zbiorówka :(
Wędrowiec wrzesień (zbiorówka) cz. I/II
d a n e w y j a z d u
799.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wędrowiec
2.09 12,2km Bagry itp. Test Wędrowca po moich przeróbkach ;) Gra i bucy, nie mogło być inaczej.
3.09 59,2km praca +powrót do kurierki. Powrót wypadł tak sobie ;) Posucha z kursami jeszcze straszna. Zajechałem aż na Rynek Główny, i wreszcie wpadły mi 2 kursy na raz, Wolt i Bolt. Wziąłem oba, bo to króciaki. I wtem, sekundę później... Zachciało mi się SRAĆ :D Pognałem do Galerii Krakowskiej, żeby oddać stolec za darmo a nie płacić za tę przyjemność. A potem zrobiłem oba kursy, no były trochę opóźnione, ale to nie moja wina. Sraczka nie wybiera, może dopaść nawet ultrakolarza.
4.09 55,6km praca +kurierka. Bez sraczki :)
5.09 56,7km praca +kurierka
6.09 57,9km j.w.
8.09 102,5km pierwsza po powrocie dniówka na kurierce. Uber, Wolt i Bolt. Do Glovo muszę się jeszcze przekonać żeby wrócić.
10.09 45,0km kurierka wieczorem
11.09 56,1km praca +kurierka, coraz chłodniej, Boris nadciąga!
12.09 56,1km j.w. No dziś to już całkiem, do tego mżawka.
13.09 13,3km ino praca w długich spodniach i mżawce
14.09 48,0km po południu kurierka po opadach. Zakończona powrotem w ulewie ;)
15.09 123,5km porządna dniówka 300+zł na Uber/Wolt/Bolt. Do północy walczyłem z questem na Uberze na 20 kursów, ale się udało.
16.09 13,5km ino praca bo dysc
17.09 63,5km praca +kurierka
18.09 13,0km ino praca bo burza
19.09 59,6km praca +kurierka
20.09 117,9km dniówka na Uber/Wolt/Bolt, na powrocie ledwie 8;C!
21.09 111,7km j.w. 300+zł :)
22.09 68,2km skrócona dniówka bo jakiś Kowid mnie łapie
23.09 48,3km praca +kurierka. To chyba nie kowid, to zapalenie wszystkiego... mówienie boli.
24.09 12,8km ino praca
25.09 84,1km dniówka na Uber/Glovo/Wolt. Podoba mi się ten powrót na Glovo, 50zł napiwków w gotówce :)
26.09 65,0km praca +kurierka. Przyjemna temp., 68'F :)
27.09 16,3km ino praca +Rydygiera, stare śmieci
28.09 95,6km dniówka na Glovo/Wolt/Bolt Ale się wkurwiłam na to Glovo... Jeden załadunek na Biedrze, pół godziny czekania i mi się odechciało, przepisałem. Wskoczyła inna Biedra i ta sama historia, pół godziny i wyłączyłem w pizdu to Glovo. Przez te dwie Biedry zarobek na jednej godzinie wyszedł mi 0zł/h ...
29.09 89,5km Wolt/Bolt. Wieczorem już tylko 5,C!
30.09 52,9km praca +kurierka. Wieczorem 2 stopnie!
Kategoria Zbiorówka :(
Zapierdalacz wrzesień (zbiorówka)
d a n e w y j a z d u
25.60 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
Stan na 14.09, będzie więcej.
2.09 12,7km ino praca
9.09 6,2km ino praca w jedną stronę, powrót autem
10.09 6,7km ino praca w drugą stronę, do pracy autobusem (czyli połowa na piechotę...)
Kategoria Zbiorówka :(
Budapeszcik :)
d a n e w y j a z d u
408.20 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:67.00 km/h
Temperatura:32.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zapierdalacz
https://photos.app.goo.gl/7hNnXtwWARsbChnJ8
https://www.alltrails.com/explore/map/29-31-08-2024-budapest-69a5b59?u=m&sh=qek9hh
(Ślad ma tylko 335km, bo ładnych kilkadziesiąt km to nie
zaznaczone zwiedzanie Budapesztu , do tego 5km to dom - PKP Podgórze a ze 12km
Krk Główny – Auchan – dom)
Koniec sierpnia, minął ponad miesiąc od ostatniej długiej
trasy, wypada gdzieś uderzyć. Pomysły miałem różne. Praga, Wiedeń, Bratysława,
Budapeszt… Balaton? Niby napalony byłem na Pragę, bo ostatnio byłem tam w Roku
Pańskim AD 2022. Ale po analizach prognoz pogody (głównie kierunek wiatru) i
rozkładów jazdy pociągów, padło na to ostatnie. Na „Węgierskie Morze”, tam
gdzie byłem w lipcu. Tym razem do miasteczka pt. „Balatonkenese” chciałem
dotrzeć. Jak widać się nie udało, i skończyło się na Budapeszciku. Też fajnie.
W celu dotarcia nad Balaton postanawiam skrócić trasę, i
wystartować z New Targu. Odjazd z Krk Podgórze 5.35, tak że wstać musiałem o 5
rano, po 5 godzinach snu. Coś tam się dośpi w pociągu. Albo i nie. Nie ;) Podróż starym składem mija
przyjemnie, acz niezbyt szybko. Opóźnionko małe być rzecz jasna musi. W trakcie trasy
przyglądam się też pracy kolejarzy. „50305, gotów do odjazdu!” – i tak na
każdej stacji. Na takich podrzędnych lokalnych liniach ich praca wygląda całkiem
przyjemnie i niezbyt ciężko. Choć płatna też pewnie nie jest zbyt dobrze. Kolejarze
podwożą się za darmo pociągami do stacji gdzie zaczynają/kończą pracę, a po
drodze plotkują z maszynistą czy też konduktorem. W kibelku nasmarowuję się
porządnie Sudocremem, tak żeby wysiąść w pełni gotów do drogi. Bo jak mawiają
starzy, doświadczeni kolarze: „kto smaruje – ten jedzie”. A kto nie smaruje…
ten kończy trasę wcześniej, z obtartymi jajkami :) W New Targu o 9tej. Poranek
a pogoda już szykuje się upalna. Obieram kurs na ścieżkę rowerową do Trzciany.
Trasa ta jest bardzo widowiskowa. Poprowadzona nasypem zlikwidowanej linii
kolejowej, płynnie nabiera wysokości, a potem równie płynnie ją wytraca. Nie ma
ostrego podjazdu, jak krajówka na Chyżne. Prowadzi też starymi wiaduktami i
mostami kolejowymi, a nawet zalicza zabytkową stacyjkę „Podczerwone”, k.
Czarnego Dunajca. Która dziś występuje już tylko w roli kawiarenki dla głodnych
bikerów. No niby fajna taka ścieżka, za dala od ruchu drogowego i bezpieczna. Ale
wydaje mi się że większy pożytek byłby z tej linii kolejowej jakby ją
wyremontować, a nie likwidować. Wtedy dało by się np. wrócić pociągiem z
Bratysławy czy innego Budapesztu do Rabki. A tak gdy jestem na urlopie, i startuję
z Rabki do którejś z zagranicznych stolic, to na powrocie muszę dymać końcówkę
45km na rowerze, Trzciana-Rabka... Na Słowacji koło 11tej. W Trzcianie mała
pauza na rynku pod ogromnymi topolami. M.in. na nasmarowanie się kremem z
filtrem. I ruszam w dalszą drogę, już cestą nr 59. W trakcie jazdy słucham jak
zawsze słowackiego radia. Z radiowych audycji, wywiadów z różnymi wojakami,
armadami itp. powoli dociera do mnie że dziś na Słowacji święto. Rocznica jakiegoś
powstania w Bańskiej Bystrzycy. Czyli wszystkie duże sklepy pozamykane… Będę na
stacjach musiał kupować picie. Gdybym wiedział to bym pojechał krajówką przez
Chyżne, i zrobił zapasy w PL… I tak w ogóle to zapomniałem kupić żelek
energetycznych w Deca. Z reguły kupuję takowe przed ciężkimi trasami. Docieram
pod mój ulubiony zamek, tj. przyklejony do ponad 100m skały Oravsky Hrad. Górujący
nad okolicą, nad doliną rzeki Oravy. Miejscowość nazywa się zaś Oravsky
Podzamok. Szukam jakiegoś interesującego
bistro, ale bezskutecznie. Same eleganckie i drogie pewnie knajpy. W Dolnym
Kubinie dopadam wreszcie pizzerię, i wciągam najtańszą pizzę, tj. Margheritę. Zapijam
energolami ze stacji, i można uderzać dalej. Z Kubina dla odmiany zamiast na
Żylinę, lecę na Rozumberok. No „lecę” to może za wiele powiedziane. Bardziej
spływam potem na podjeździe 10km/h na przełęcz. 727m n.p.m. „Pod Brestovou”,
wg. tabliczki. Szybki zjazd do Rozumberoka, i kurs na przeł. Donowały, i potem B.
Bystrzycę. W ostatniej tankszteli przed przełęczą robię zakupy. Jak zwykle
kupuję różne kolorowe, niezdrowe ale pełne życiodajnej energii płyny. Pora na
prawdziwy podjazd, na prawie 1000m przełęcz Donowały. Ten ciągnie się
niemiłosiernie. Z plusów nie ma upału, przez spory kawałek z płynącego
równolegle potoku bije przyjemny chłód. Obmyłem się też w nim trochę - zmyłem z
siebie klaster z kremu UV. O dziwo jest też nowy gładki asfalt, coraz bardziej
się ta Słowacja rozwija. Tzn. do Zjednoczonym Polskich Emiratów jeszcze im
daleko. Ale z każdym rokiem coraz mniejsza bida ;) Na razie mają drogi jako
takie już. Może za 20 lat zbudują sobie chodniki :D A za 40 lat wymienią te
syfiaste zardzewiałe Czechosłowackie latarnie :D Na szczycie przełęczy ogrom
turystyczno-narciarskiej infrastruktury. Najbardziej ciekawi mnie zawsze kładka dla narciarzy, która zimą wysypana jest śniegiem, i umożliwia przejazd nad
ruchliwą szosą. Na zjeździe znak zalecający redukcję biegu na dwójkę. Ja robię
na odwrót, tj. włączam bieg najwyższy :) I rozpędzam się do maksymalnie 69km/h.
No ten zjazd do prawdziwy teleport. Chwila moment i jestem w B. Bystrzycy. Czyli
w mieście w którym były dziś zapewne obchody rocznicy powstania. Niestety jest
już wieczór a jakieś defilady itp. to pewnie w południe tak bardziej. Ludzi
dalej od groma, w tym żołnierzy w galowych mundurach. Najważniejszym dla mnie
jest teraz jednak wciągnąć coś na ząb. Odnajduję otwarty chiński fast food.
Pokazuję palcami numerki potraw. Tego nie ma, tego nie ma, tamtego też nie ma.
Wreszcie coś jest. Ale nie wiem tak naprawdę co, kupuję w ciemno. Okazało się
że kupiłem kebaba. Ale takiego dobrze doprawionego, z grzybkami i groszkiem.
Nawet spoko, i porcja ogromna. Przez centrum, obok rozświetlonego biurowca banku wylatuję na Zwoleń. Mijam lotnisko, i jednostkę wojskową przy nim. Obok
mnie przejeżdża z rykiem silnika kilka ciężarowych Tatr, może z defilady
wracają wojaki? Mam też bliskie spotkanie z wielkim leleniem, który stał sobie
na środku drogi. Oboje nieźle się przestraszyliśmy, i uciekliśmy, każdy w swoja
stronę. Po prawej stronie tj. na zachodzie dostrzegam hen daleko błyski burzy.
Po obadaniu radaru burz jestem jednak spokojny. Burza jest nad Nitrą, czyli
kilkadziesiąt km stąd, i nie idzie w moim kierunku. Docieram do Zwolenia.
Jakieś tam zwiedzano przejazdem, jakieś głupie fotki na pszczółce itp. Wylot
cestą 66, jak wiele razy, na Sahy. Noc jest pogodna i lekko chłodna, niebo rozgwieżdżone.
Senność póki co nie doskwiera. Kawałek przed Sahami zmieniam drogę. Zamiast jak
wiele razy na Sahy, Vac i Budapeszt, pokieruję się nieznanymi drogami na
przejście Sturovo/Ostrzygom. Idzie coraz wolniej ale ciągle aktualny jest plan
dotarcia nad Balaton. O świcie dopada mnie senność, i zalegam na przystanku na
dobrą godzinę. Jeszcze bardziej napinając coraz bardziej napięty plan. O tym że
zbliżam się do Węgierskiej granicy, świadczy coraz więcej domków w typowym
węgierskim stylu. Małe, kwadratowe, z 4-spadowymi charakterystycznymi dachami i dwoma okienkami z przodu. Węgierskie tłumaczenia
nazw miejscowości na znakach, węgierskie stacje w radiu. Coraz liczniejsze
akacjowe lasy, czy też coraz bardziej płaska okolica – spalona Słońcem, sucha
patelnia. W akacjowym zagajniku jeszcze chwila drzemki na ławeczce obok
kapliczki. Za którymś pagórkiem wyłania się na horyzoncie imponująca budowla. Potem
okaże się że jest to bazylika w Ostrzygomiu, po drugiej stronie Dunaju, już na
Węgrzech. Cel pielgrzymek, centrum kultu religijnego. Taka węgierska Jasna
Góra, można by rzec. Szybki zjazd w dolinę Dunaju, jeszcze most na Hronie i
jestem w Sturovie. Małe, turystyczne miasteczko. Główną atrakcją miasta wydają
się być wielkie termy, park wodny, jak zwał tak zwał. Mnie natomiast o wiele
bardziej interesują atrakcje gastronomiczne. Kupuję ogromnego, wszystkomającego
i niedrogiego przy tym hamburgera za 5 Euro. Po czym udaję się w kierunku mostu
granicznego. No jest tu bardzo widowiskowo :) Szeroko rozlany Dunaj, zabytkowy
kratownicowy most a na wzgórzu po drugiej stronie rzeki wspomniana „Węgierska Jasna Góra”. Korzystając z pomocy turystów robię kilka fotek na tle tych
wszystkich atrakcji, po czem przeprawiam się na drugą stronę ogromnej rzeki. Dzień
dobry Węgry :) 10 rano a upał już niezły. Z Ostrzygomia za wiela nie zwiedzam,
gdyż ciągle myślę o tym Balatonie. Gdybym wiedział że odpuszczę i pojadę prosto
na Budapeszt, podjechałbym zobaczyć z bliska tą monumentalną świątynię. Póki co
kieruję się trzycyfrową szosą nr 111 na południe. Chyba w Dorogu (?) robię
duże, zimne, kolorowe i płynne zakupy w znajomo wyglądającym SPAR-rze. Potem
kawałek 10ką. Jakieś błądzenie po torach kolejowych i innych chaszczach,
kimanie na ławeczkach, walka z upałem, zmęczeniem i brakiem żelek z Deca. I z
tego co pamiętam miałem potem zgodnie z planem atakować 102ką na Balaton. Ale
nie, to się nie uda. Przeliczam czas i wychodzi mi że doczołgał bym się tam
późnym wieczorem. A ja chciałem za dnia, aby się wykąpać w ciepłej wodzie. Jest
też opcja podjazdu do któregoś miasteczka na brzegu jeziora pociągiem, ale nie
mam siły ani głowy na takie kombinacje. Za duży upał, za duże zmęczenie, brak
żelek z Deca i ogólnie czuję, że Budapeszt to jest lepszy cel na dziś :)
Zalegam zatem na kolejną godzinkę przy bocznej drodze, w cieniu topoli. Z
nowymi siłami ciągnę dalej 10ką do Węgierskiej Stolicy. Rośnie nie tylko upał,
ale i ruch na wąskiej krajówce. Ta szosa to chyba jeden z głównych wlotów do
Budapesztu od zachodu. Po kilkunastu km z ulgą zjeżdżam w boczną drogę, jakąś
4-cyfrówkę. Na mapie wypatrzyłem przy niej zachęcająco wyglądające jeziorko
(kąpiel!?). Ale docieram i nie, niestety nie. To nie jest akwen
plażowo-kąpielowo-letniskowy. Bardziej taki staw do robienia ryb, zakaz kąpieli, zakaz srania, zakaz wszystkiego. Może i by się dało gdzie w krzakach
się zanurzyć, ale nie będę robił wiochy nie u siebie, w gości. Pewnie potem skończy
się myciu mokrymi chustkami (które muszę najpierw kupić). Do stolicy niby
jeszcze raptem +- 30km… Ale jeszcze jakieś wzgórza, jeszcze jakieś podjazdy do
wymęczenia… Na szczęście droga sporo idzie przez las. Na jednym z przystanków
autobusowych w miasteczku dostrzegam wyświetlacz z odjazdami linii. Już wiem że
to to Budapesztańska aglomeracja:) No i tak jest. Do tablicy BUDAPEST docieram
chwilę po 15tej :) Jak chodzi o powrót pociągiem - są co prawda jakieś
wieczorne pociągi, ale nie wiem czy biorą rowery. Zresztą nawet nie chce mi się
sprawdzać. Gdyż w planie mam mega zwiedzano i powrót pociągiem o 5.30 rano -
tym co zwykle, METROPOLITANem. Czyli 14 godzin na szwędanie się po mieście :) Najsamprzód
zwiedzam dzielnicę którą wjechałem do miasta - położone na wzgórzu Hujoswolgy,
czy jakoś tak. Tonie ona cała w cieniu akacji. Jest tu też pięknie
odrestaurowana pętla tramwajowa. Na której zabytki kontrastują z nowoczesnością
- mam na myśli m.in. tabor szynowy. Przebieram się w krzakach w czyste i nieśmierdzące
ubrania. Potem wzdłuż linii tramwajowej kieruję się w dół, do centrum. Mijam
stację kolei zębatej która zapewne wspina się jakieś wzgórze. Świadczą też o
tym wsiadający do wagonów młodzi adepci downhillu na fullach i w fullface’ach. Jest
też zabytkowa, muzealna cześć stacji na której eksponowane są różne stare mechanizmy
i urządzenia używane w takich kolejach. Mą uwagę przykuwa też okazała,
okrągła wieża – Hotel Budapeszt. Ale muszę nabrać sił na dalsze zwiedzanie i
wrzucić coś na ząb. Kupuję naprawdę dobrego, świetnie doprawionego kebsa. A w
markecie zapasy wody, energoli i mokre chustki, bo wiem że z kąpieli nici. Po
czym obieram kurs na zamek. Albo raczej ZAMEK. O tak. Ten jest bardzo
imponujący. Wg mnie od tyłu, od miasta, wygląda on jeszcze bardziej
monumentalnie niż od strony Dunaju. Od tej strony ten gmach wygląda jakby miał
ze 40m wysokości. A od strony rzeki połowę wysokości „zjada” wzgórze. Wspinam
się serpentynami na górę. Trwają tu jakieś szeroko zakrojone prace budowlane. Wygląda
to jakby dobudowali od zera całe zburzone (?) skrzydło zamku. Widoki rzecz
jasna urywają głowę. Widać cały przeciwległy brzeg miasta, sięgające po
horyzont morze gmachów, z wybijający się gdzieniegdzie wieżami kościołów, czy
co wyższymi biurowcami. W roli głównej Parlament, Most Łańcuchowy, sąsiednie
mosty, Wyspa Św. Małgorzaty… No i ogromny Dunaj, który żyje. W jedną i w drugą
stronę płyną wielkie statki wycieczkowe. Takie kilka razy większe od tych na
Wiśle w Krakowie ;) Z pomocą turystów robię kilka fotek. Po czem
zjeżdżam/sprowadzam na dół, w stronę Mostu Łańcuchowego. Po drodze jeszcze
fotka pomnika – ogromnego orła z rozpostartymi skrzydłami. Oraz… jeszcze jedna,
zabytkowa kolejka! Tym razem linowa. Dwa kursujące naprzemiennie zabytkowe
wagoniki wwożą stromym zboczem turystów spod Dunaju na Wzgórze Zamkowe! Byłem
kilka razy w Budapeszcie ale tą kolejkę widzę pierwszy raz. Pewnie dlatego że
pierwszy raz zaliczam zamek za dnia. Do tej byłem tu tylko nocą. Jeszcze rzut
oka na tunel pod zamkiem, i siup na Most Łańcuchowy :) Przeprawiam się nim na
drugi brzeg, by obadać parlament. Jest tak wielki, że stąd nie da się go jednak
ująć jednym kadrem. Najlepsze zdjęcia parlamentu zawsze są z drugiej strony
rzeki. Wracam się z poworem na drugi brzeg. I robię fotki parlamentu z mojej
ulubionej miejscówki. Czas poruszyć kwestię biletu na pociąg,
bo ciągle nie kupiłem. Szukam po różnych stronkach, kolei węgierskich, czeskich
i słowackich. Odpowiednio: MAV START, CESKE DRAHY i ZSSK. Na dworcu nie kupuję
bo raz że ciężko się dogadać po ang., a dwa że kiedyś mnie tam skroili na bilet
do Krk coś koło 550zł… No i taki bilet też jest w ofercie przez internet, na
stronie kolei czeskich O.o Na stronie Słowackiej najtańszy po przeliczeniu coś
koło 150zł, ale bez biletu na rower. Ostatecznie kupiłem przez ZSSK z miestenką
na bicykla za ~190zł. Ujdzie. (To są wszystko ceny biletów na jedno i to samo
połączenie! 150 - 550zł! Trzeba uważać, bo można nie przeliczyć sobie tych
forintów/eurów/innych korun, i nieźle popłynąć! Trochu się zeszło na to
gmeranie na telefonie, tak że zastał mnie zmrok. W międzyczasie zapaliły się
światła, iluminacja Parlamentu. Na drugiej fotce gmach już cały płonie złotą poświatą :) Dalszy plan zwiedzania objął wyspę Św. Małgorzaty. Przez dłuższą chwilę
podziwiam grającą/świecącą w rytm muzyki fontannę. Potem zaliczam kolejnego
kebsa. Szwędam się jeszcze po mieście, w te i nazad. Rozimprezowane wschodnie nabrzeże,
mniej lub bardziej (z reguły bardziej) obskurne przejścia podziemne/stacje
metra. Dzikim bulwarem po zachodniej stronie rzeki, potem mam pomysł aby obadać
pewien imponujący pomnik. Który widziałem tylko za dnia a chciałbym zobaczyć go
rozświetlonego nocą. Pomnik Tysiąclecia na Placu Bohaterów się on nazywa. Lipa
niestety, pomnik cały w remoncie obudowany rusztowaniami. To co zwróciło moją
uwagę, a czego nie kojarzę z moich poprzednich wizyt w Budapeszcie to nocne
popisy pojebów w autach i na innych motórach. Pewnie dlatego że dziś jest noc pt./sob.
Normalnie nocne wyścigi, ze 100km/h od świateł do świateł, od skrzyżowania do
skrzyżowania. Starymi gruzami, jak i nowymi Porszakami. A policja stoi, patrzy
się i nic nie robi, udaje że nie widzi… Zatrzymali za to autobus, bo chyba
zatrzymał się na zakazie parkowania… Na jednym ze skrzyżowań Mustang jak gdyby
nigdy nic spalił kapcia, prawie że na oczach policji… To jest POLUCJA, a nie
POLICJA, wg mnie. Coraz bardziej morzy mnie senność i zmęczenie. Pokimałem
trochę na ławce na Wyspie, umyłem się tymi cholernymi chustkami w krzakach. I
jadę powoli na dworzec, bo mam dość. Budapest Nyugati, ten co zwykle. Jeden z
trzech głównych dworców w tym mieście ;) Z zabytkową halą (autorstwa samego
Eiffla!) oraz ślepymi torami wylatującymi tylko w jednym kierunku. W przejściu
podziemnym zakupuję jeszcze tylko ogromną BUŁĘ z przeogromnym FI LE TEM z KUR
CZA KA. Myślę że to zdjęcie dobrze obrazuje skalę :) Powrót pociągami bez
przygód. Przesiadka w Brzecławiu takoż. Sporo pospałem. Za to w Krakowie
chyciła mnie burza i ulewa, może z 1,5km od domu… Pół godziny musiałem czekać
pod blokiem. Za to schłodziłem w tej ulewie trochę piwko, bo ciepłe kupiłem.
Udana wycieczka. Balatonu co prawda nie udało się drugi raz
zdobyć w tym roku, ale Budapeszcik zawsze spoko. 14h szwędania się po mieście,
takie zwiedzanko to ja rozumiem. Ok. 100km jechałem nowymi drogami – od skrętu
przed Sahami, przez Sturovo/Ostrzygom aż do wjazdu do Budapesztu od nieznanej,
zachodniej strony.
5.05 (czw) - 16.00 (sb)
Kategoria > km 400-499, Powrót pociągiem